Neon Genesis Evangelion #5 – Yoshiyuki Sadamoto

CISZA PRZED BURZĄ

 

Patrząc na ten tom, trzeba przyznać, że poprzedni był zaledwie wstępem do tego, co dzieje się tutaj. Początek na to nie wskazuje, dając nam i bohater chwilę odprężenia, ale to jedynie cisza przed burzą. I to jakże fascynującą burzą.

 

Po zwycięskiej walce z kolejnym aniołem, bohaterowie zaczynają świętowanie. Tym bardziej, że jednocześnie Misato dostała awans, więc jest, co oblewać. Kolejną okazją ku temu okazuje się być przeprowadzka Asuki do mieszkania Misato i Shinjiego. Ale to jedynie cisza przed burzą…

Atak jeszcze jednego anioła to jednak nie tak istotne wydarzenie, jak mogłoby się wydawać. Gdy Kaji kontynuuje swoją tajną misje, na jaw zaczynają wychodzić tajemnice przeszłości i teraźniejszości. Ale co wyniknie z ich ujawnienia?

 

Na początku porównałem akcję tego tomiku do ciszy przed burzą. I do burzy można by porównać właściwie całą tę serię. Zaczyna się zwyczajnie, niepozornie, potem robi coraz bardziej mroczna, nagle atakuje nas solidnym huknięciem i błyskiem porażającym oczy i tak już zostaje do ostatnich stronach. Niby już to znamy, niby wiemy jak to ma wyglądać i do czego prowadzić, ale jednak czujemy emocje i dajemy się uwieść temu nastrojowi.

 


I to właśnie wyróżnia mangę od anime, które w pierwszej połowie bardziej stawiało przede wszystkim na widowiskowe pojedynki niż spychologię postaci i niezapomniany, pełen tajemnic klimat. A manga to ma, ma też głębię, symbolikę, dużo niejasności, podsycające ciekawość sceny i skupienie na bohaterach, z jednoczesnym nie żałowaniem akcji. Bo Sadamoto, wcześniej projektant postaci do anime, dotarł tu do istoty i sedna „NGE” i skupił na nim, mając to, czego nie miał Hideaki Anno tworząc seria: swobodę snucia opowieści przez konkretny czas, bez konieczności męczenia się z budżetem.

 


Szata graficzna, która dopełnia wizji jest o tyle uproszczona i czasem niechlujna, co mistrzowska. Imponuje rozmachem, operowaniem światłocieniem, klimatem, dynamiką, realizmem... W mangach na podstawie animacji kreska zawsze jest nieco grubsza, kadry większe, a całość uproszczona, ale w tym wypadku doskonale pasuje to do komiksu. To, co zawsze służy przyspieszeniu pracy nad takim tytułem, czyli duża ilość czerni, pozwalająca unikać siedzenia nad rysowaniem teł oraz rastry zapełniające pustkę, tu przydaje klimatu, który wprost uwodzi czytelnika.

 

I czym muszę dodawać coś więcej? „Neon Genesis Evangelion” to tytuł kultowy czy to, jako manga, czy anime. I nie przypadkiem ów kult zdobył. Znać go więc wypada, nawet jeśli nie lubi się takich klimatów, bo gatunkowe opowieści o mecha wynosi na zupełnie nowy, wcześniej nieosiągalny dla nich poziom.

Komentarze