Patrząc na ten tom, trzeba przyznać, że poprzedni
był zaledwie wstępem do tego, co dzieje się tutaj. Początek na to nie wskazuje,
dając nam i bohater chwilę odprężenia, ale to jedynie cisza przed burzą. I to
jakże fascynującą burzą.
Po zwycięskiej walce z kolejnym aniołem,
bohaterowie zaczynają świętowanie. Tym bardziej, że jednocześnie Misato dostała
awans, więc jest, co oblewać. Kolejną okazją ku temu okazuje się być
przeprowadzka Asuki do mieszkania Misato i Shinjiego. Ale to jedynie cisza
przed burzą…
Atak jeszcze jednego anioła to jednak nie tak istotne
wydarzenie, jak mogłoby się wydawać. Gdy Kaji kontynuuje swoją tajną misje, na
jaw zaczynają wychodzić tajemnice przeszłości i teraźniejszości. Ale co
wyniknie z ich ujawnienia?
Na początku porównałem akcję tego tomiku do ciszy
przed burzą. I do burzy można by porównać właściwie całą tę serię. Zaczyna się zwyczajnie,
niepozornie, potem robi coraz bardziej mroczna, nagle atakuje nas solidnym huknięciem
i błyskiem porażającym oczy i tak już zostaje do ostatnich stronach. Niby już
to znamy, niby wiemy jak to ma wyglądać i do czego prowadzić, ale jednak
czujemy emocje i dajemy się uwieść temu nastrojowi.
I to właśnie wyróżnia mangę od anime, które w
pierwszej połowie bardziej stawiało przede wszystkim na widowiskowe pojedynki
niż spychologię postaci i niezapomniany, pełen tajemnic klimat. A manga to ma,
ma też głębię, symbolikę, dużo niejasności, podsycające ciekawość sceny i
skupienie na bohaterach, z jednoczesnym nie żałowaniem akcji. Bo Sadamoto,
wcześniej projektant postaci do anime, dotarł tu do istoty i sedna „NGE” i
skupił na nim, mając to, czego nie miał Hideaki Anno tworząc seria: swobodę
snucia opowieści przez konkretny czas, bez konieczności męczenia się z budżetem.
Szata graficzna, która dopełnia wizji jest o tyle uproszczona
i czasem niechlujna, co mistrzowska. Imponuje rozmachem, operowaniem
światłocieniem, klimatem, dynamiką, realizmem... W mangach na podstawie
animacji kreska zawsze jest nieco grubsza, kadry większe, a całość uproszczona,
ale w tym wypadku doskonale pasuje to do komiksu. To, co zawsze służy
przyspieszeniu pracy nad takim tytułem, czyli duża ilość czerni, pozwalająca
unikać siedzenia nad rysowaniem teł oraz rastry zapełniające pustkę, tu przydaje
klimatu, który wprost uwodzi czytelnika.
I czym muszę dodawać coś więcej? „Neon Genesis
Evangelion” to tytuł kultowy czy to, jako manga, czy anime. I nie przypadkiem
ów kult zdobył. Znać go więc wypada, nawet jeśli nie lubi się takich klimatów,
bo gatunkowe opowieści o mecha wynosi na zupełnie nowy, wcześniej nieosiągalny
dla nich poziom.
Komentarze
Prześlij komentarz