Drugi tom „Grombelardzkiej legendy” i zarazem
czwarty „Księgi całości”, to kolejna porcja naprawdę znakomitej rodzimej
fantasy. Jeśli podobał się Wam poprzedni tom, ten również zapewni Wam kawał
znakomitej rozrywki. Jeśli nie, zaczynać od tego momentu nie ma większego
sensu, ale za to poznać całą serię już tak, bo w swoim gatunku, to jeden z
najlepszych polskich tworów, a w tej nowej, ujednoliconej i poprawionej edycji
w końcu doczeka się również należytego zakończenia.
Łuczniczka Karenira powraca. Tym razem postanawia
dotrzeć do miejsca, o którym przed śmiercią powiedział jej Vilan. Kaga mierzy
się tymczasem z kotami, tracąc coraz więcej towarzyszy. Przecięcie się ich dróg
to jednak ledwie początek…
Dwutomowa „Grombelardzka legenda” to tak naprawdę
jedna powieść, podzielona na dwie książki. Podział sens ma, ale i tak po
przeczytaniu nie będziemy traktować tego, jako dwóch oddzielnych lekturach. Co
potwierdza sam autor, zamykając oba tomy w klamry swoistego prologu i epilogu.
Tylko, że mówić o powieści w tym wypadku także jest ciężko, bo to nic innego,
jak rozwinięcie i posklejanie w jedno opowiadań ze świata „Księgi całości”,
połączonych ze sobą wątkami czy bohaterami. A skoro o bohaterach mowa, to
trzeba przyznać, że udali się Kresie. Co z tego, że nie są to kreacje na miarę
literatury z wyższej półki, ale Karenira to naprawdę świetna postać, o której
chce się czytać.
I chce się czytać „Księgę całości”, bo to naprawdę
dobra lektura fantasy, ze świetnie skrojonym światem, dobrą akcją – chociaż
granice między opowiadaniami a powieścią mogłyby zostać bardziej zatarte – i świetnym
nastrojem panującym na stronach. Górski klimat kupił mnie tu, jak kupiła typowa
dla fantasy estetyka. I chociaż ten tom jest mniej epicki od poprzednika,
wystarczy spojrzeć na jego objętość, ale nie mniej udany. I nie mniej satysfakcjonujący,
jako lektura, a przy okazji rozpalający oczekiwania na kolejne odsłony cyklu.
Co trzeba Kresowi oddać, to fakt, że „Grombelardzka
legenda” – a właściwie cała „Księga całości” – jest naprawdę dobrze napisana.
Prosto, ale dobrze, z wyczuciem i oddaniem klimatu. Czyta się to naprawdę
dobrze, deszczowe momenty nadają się w sam raz na jesienne popołudnia, a
wszystko to składa się na cykl, który do mnie trafił i zachęcił do poznania całości.
I do tego samego zachęcam Was też i ja. Jeśli
lubicie fantasy, a nie znacie „Księgi całości”, zmieńcie to. Kres porusza się
tu w różnych estetykach, od typowego heroic fantasy, po marynistyczne klimaty,
nie żałuje nam walk czy erotyki, a przy okazji serwuje to w dobrym stylu. a na
deser mamy jeszcze świetne wydanie z ilustracjami Przemysława Truścińskiego.
Dziękuję wydawnictwu
Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz