Trzynasty i póki co ostatni na polskim rynku (cztery
kolejne części) tomik „Dragon Ball Super” to ciąg dalszy dobrej zabawy. Nadal
nie ma tu grama oryginalności, a pewne elementy aż rażą wtórnością, ale całość
jest tak lekka, przyjemna i wciągająca, że z ochotą przymyka się na to wszystko
oko.
Walki na Ziemi trwają. Ludzie Moro atakują różne
części planety, a ziemscy bohaterowie starają się stawić im czoło i wytrwać do
chwili, kiedy powrócą Gokū i Vegeta. Sytuacja jest trudna, bo przeciwnicy są
zaskakująco potężni, a dodatkowo wkrótce przybywa sam Moro, gotowy pochłonąć
energię wszystkich i zniszczyć kolejny glob.
Tymczasem Gokū usiłuje znaleźć drogę do domu. Gdy
sytuacja jest coraz trudniejsza, decyduje się spróbować wyczuć ki swoich
przyjaciół, by użyć teleportacji. Ale czy będzie miał on jakieś szanse w walce,
która go czeka, szczególnie że nie ma już przy nim Merusa? I co się dzieje z
Vegetą?
Ten tom mógł być porażką. Moro to najgorszy wróg w
dziejach „DB”, pisałem o tym nieraz i pewnie nieraz jeszcze napiszę, ale taka
jest prawda. Poprzednie tomiki były udane, bo pojawiał się sporadycznie, a
teraz znów wkracza do akcji. Poza tym Toriyama znów poszedł w kopiowanie
elementów, których kopiować nie powinien. W anime „DB Super” Ribrianne i jej
towarzyszki były ładnymi kobietami, które zmieniały się w grube i brzydkie
wojowniczki niezachwianie przekonane o swej piękności (czy tylko mi przypomina
się tu rozmowa Draxa z Mantis z drugiej części kinowych „Strażników
galaktyki”?). W mandze Akira od razu przedstawił je w tej drugiej formie, ale
chyba zabrakło mu tej przemiany, bo oto teraz wrzucił do swojej historii Iwazę,
Kikazę i Mizę – trzy potężne i seksowne wojowniczki (sceny z nimi i Boskim
Miszczem rozbrajają), które po fuzji zmieniają się w gigantyczną, brzydką
grubaskę. Wszystko to mogło wypaść kiepsko, ale na szczęście tak nie jest.
Dlaczego? Na pewno dzięki znakomitemu tempu akcji.
Tu nie ma miejsca na nudę, walki toczą się nieprzerwanie na kilku frontach,
najważniejsi herosi – a także ci, którzy dawno powinni zejść ze sceny – pojawiają
się na stronach, uciekający czas buduje odrobinę napięcia itd., itd. Dużo też
daje świetny humor i to, co u Toriyamy zawsze ceniłem: kreacje kosmicznych ras
i bohaterów. Aż dziw, że nadal tworząc takie postacie wykreował beznadziejnego
Moro. Wszystko to wciąga i bawi, chociaż autorowi wyraźnie brak pomysłu. Ale z
drugiej strony Toriyama zawsze opierał się na znanych motywach, tylko poddawał
je autorskiej obróbce, teraz jedynie jest to po prostu bardziej widoczne.
Kto jednak lubi „DB”, na pewno się nie zawiedzie.
To dobry tom, dobrze napisany, dobrze narysowany i nie dający się znudzić. I
dający przyjemne perspektywy na kolejne odsłony serii.
Komentarze
Prześlij komentarz