W czternastym tomiku „Miecza zabójcy demonów”, co
tu dużo mówić, dzieje się jak zwykle dużo i w podobnym stylu. Zabawa jest jak
zwykle udana, chociaż im bardziej dynamiczna się staje, tym trochę brakuje jej
tego przyjemnie leniwego klimatu z początku. A jednak wciąż to kawał bardzo
dobrej rozrywki dla każdego miłośnika shounenów.
Hantengu kontra Tanjirou! Demon łączy się ze swoimi
dodatkowymi formami, wszystko, żeby chornić swoje ciało. Czy tę walkę da się
wygrać? Tymczasem pamięć Tokitou wraca, a Filar Mgły staje do walki z Gyokko.
Co wyniknie z tego wszystkiego?
„Kimetsu no Yaiba” to seria, jak wiele shounenów,
ewoluująca od samego początku. Nie zatraciła przy tym swojego charakteru, ale
patrząc na ten, a początkowe tomy, widać różnice. Wcześniej cykl był leniwy, niespieszny,
a jednocześnie nie przedłużał akcji, serwując kolejne wątki bez rozwlekania
ich. Teraz akcja przyspieszyła, mniej jest leniwych momentów, ale akcenty
rozłożone są inaczej. No i erotyki, łagodnej, bo łagodnej, ale jednak, jest tu
więcej, chociaż na początku nie było jej ani trochę. Taki już wymóg gatunkowy,
wiadomo, shounen ma trafiać głównie do nastoletnich chłopców, a czego oni
oczekują, wie każdy.
Poza tym jednak seria nadal jest taka, jaka była od
początku. Bohaterowie się nie zmienili, dużo w tym wszystkim humoru i kobiecej
wręcz delikatności, ale przecież jest też mrok, są krwawe sceny, dobra akcja i
świetnie ukazane pojedynki. Kto lubi takie schematy i klimaty, ten na pewno nie
będzie zawiedziony ani przez moment. Bo poza szybkim tempem, jest tu wiele
ciekawych elementów czy nawet emocji. A sceny rozładowujące nagromadzone
napięcie, mają także niezaprzeczalny urok, którego trudno nie docenić.
Niezawodne w tej serii są także znakomite ilustracje.
Od początku przykuwały uwagę i wpadały w oko, łączyły w sobie różne shounenowe
style i estetyki, czerpiąc co nieco zarówno z takich mang, jak „Ao no
Exorcist”, jak i legend pokroju „Naruto”, ale stawiające na oryginalny styl, lekkość,
delikatność, a zarazem całkiem sporo mroku. Wszystko jest proste, niby mniej
skupione na detalach, ale takie właśnie w tym przypadku powinno być. Tym
bardziej, że mamy tu dużo czerni i świetnie uchwyconych, klimatycznych
momentów.
Dla mnie naprawdę dobra seria. Coś, co mnie kupiło
od samego początku i kupuje nadal. A na dodatek wyczuwa się w tym wszystkim
przyjemną, lekko oldschoolowy nutę, która „Mieczowi” dodaje nuty charakteru,
jakiego coraz mniej jest we współczesnych mangach.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz