Jeszcze jeden „Lukcy Luke”. Jeszcze jedna opowieść
o Daltonach, jego czołowych przeciwnikach. I jeszcze jeden świetny komiks z
serii. Proste. To schemat. To standard. Ale takie schematy i standardy to ja
lubię, a w wykonaniu Goscinnego tym bardziej, bo ten człek nawet z najbardziej
ogranych rzeczy potrafił zrobić świetne, ponadczasowe historie i tym albumem
udowadnia to po raz kolejny.
Daltonowie znów kombinują. Znów chcą zakpić z Luke’a.
I… znów wydostają się na wolność! Wydaje się, że tym razem są górą, ale taki
obrót spraw nie trwa długo, a nasz dzielny kowboj bynajmniej sobie nie odpuścił.
Szykuje się kolejna szalona zabawa w kotka i myszkę, pełna pościgów i
podstępów. Kto zwycięży tym razem? I w jaki sposób?
Goscinny to klasa sama w sobie i tyle w temacie.
Cokolwiek zrobił ten belgijski autor o polskich korzeniach, czy to pisał jak tu
komiksowe westerny, przygodowe historie żartujące z historii („Asterix”),
dzieła o psotnych dzieciach („Mikołajek”) czy cokolwiek innego, czy były to
komiksy, czy książki czy wreszcie scenariusze filmowe, zawsze były znakomite.
Nawet, kiedy miewał spadki formy, a miewał je, jak każdy, pokazywał wraz, na co
go stać. I to samo robił, kiedy wciąż pisał o tym samym, tak jak w tym
przypadku.
„Lucky Luke” schematów jest nie tyle pełen, ile
został z nich złożony. To miks popkulturowo postrzeganego Dzikiego Zachodu
rodem z podkoloryzowanych westernów, historycznych ciekawostek i satyry. Ale w
tym wszystkim i on sam ma schematy, które są charakterystyczne dla niego
właśnie, a Daltonowie to jeden z nich. Schemat ten, ograny zresztą już za czasów,
gdy serię pisał Goscinny, po dziś dzień eksploatowany jest przez kolejnych twórców.
Dlaczego?
Bo to samograj. Co tu się oszukiwać. Znamy to już,
wiemy jak się skończy, bo kończy zawsze tak samo – źli zostają wykiwani przez
dobrego, trafią do więzienia, a ów dobry, czyli nasz Lukcy Luke odjeździe na
koniu w stronę zachodzącego słońca, śpiewając swoją piosenkę o samotnym kowboju
– ale ciekawi nas, jak do tego końca dojdzie tym razem. Co wydarzy się
pomiędzy. I przede wszystkim, mamy po prostu ochotę na jeszcze więcej tego
samego, bo to kochamy, bo sprawdza się zawsze, a już w wykonaniu Goscinnego na
pewno i sprawdza się tym razem.
Akcja, humor, pościgi, zabawa motywami i świetna,
ponadczasowa cartoonowa oprawa graficzna, dają nam komiks, który chce się
czytać. Czy duzi, czy mali, jeśli lubimy się pośmiać, Goscinny to jeden z
niekwestionowanych mistrzów humorystycznych komiksów (i nie tylko) i potrafi
bawić każdego, jak nikt. A to dobry na to przykład. Kolejny taki, ale kolejny,
jakiego pragnęliśmy.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz