Rebootować i remake’ować można wszystko. Więc
wszystko, co się da i na czym można zarobić, remake’uje się i rebootuje,
dorzuca sequele albo spin-offy. I w świecie mang też, a „Dororo” to taki
właśnie całkiem przyjemny przedstawiciel tego typu remake’ów, który śmiało
można poznać, jeśli lubicie czy to pierwowzór, czy po prostu takie historie z
pogranicza fantasy i horroru.
Hyakkimaru i Tahoumaru. Dwaj bracia, którzy w końcu
się pojednali. Ale czy to znaczy, że problemy i wyzwania się skończyły?
Z tymi remake’ami już tak jest, że być muszą, bo…
No właśnie, bo klasyka się zestarzała? A może po prostu pierwowzór pochodzi
gdzieś z zagranicy i fajnie byłoby go przekonwertować na nasze? Więc się
konwertuje i odświeża. I nic w tym złego, jeśli robi to się dobrze albo dzięki
temu możemy poznać ten właśnie pierwowzór. Bo ilu z nas znałoby teraz choćby
„The Ring: Krąg”, gdyby nie amerykańska wersja, która pociągnęła ze sobą
zainteresowanie oryginałem? Poza tym, już prywatnie, chętnie wchodzę jeszcze
raz do rzeki, którą lubię, choćby dla przekonania się. I tak wchodziłem też z
dziełami japońskiej popkultury, które odświeżano w ostatnich latach: serią
filmów „Neon Genesis Evangelion: Rebuild” czy serialami „Dragon Ball Kai” i
„Sailor Moon Crystal”. A w świecie mang? W świecie mang czytałem chociażby oparty
na twórczości Tezuki cykl „Pluto”, a „Dororo i Hyakkimaru” jest dokładnie tym
samym, chociaż z nieco bardziej typowym podejściem do tematu i większym
skupieniem na sferze rozrywkowej.
Bo to takie stricte shounenowe klimaty, opowieści
przygodowe o walce z nieczystymi siłami, klimatyczne, aż momentami ocierające
się o horror, ale proste przy tym i bardzo lekkie w odbiorze. Coś dla fanów
gatunku i miłośników twórczości Tezuki. Satoshi Shiki, autor m.in. „Kamikaze”,
jak już kiedyś pisałem, nie jest co prawda twórcą tego kalibru, co
odpowiedzialny za „Pluto” Naoki Urasawa, ale też daje radę, tworząc opowieść
dynamiczną, nastrojową i sympatyczną w odbiorze, zaludnioną przez wyraziste
postacie i poprowadzoną w szybkim tempie. A najważniejsze jest to, że udało mu
się zrobić tu coś naprawdę nastrojowego.
A to dzięki ilustracjom, które może i są proste, może
i mniej w nich jest detali, ale jednocześnie jest tu dużo mroku, rastrów,
dynamiki i klimatu. Ogląda się to przyjemnie i pod względem rysunków „Dororo i
Hyakimaru” wypada lepiej nawet, niż fabularnie. I chociaż z oryginałem nie
zestawię, choć chętnie bym go przeczytał, mogę śmiało powiedzieć, że po tę
serię warto jest sięgnąć. Tym, bardziej, że we mnie, warstwa graficzna, wzbudzała
pewne sympatyczne skojarzenia z mangowymi adaptacjami „NGE”, „Wilczych dzieci”
i tym podobnych tytułów, do których mam sentyment.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz