Historia Śródziemia, tom 1: Księga zaginionych opowieści cz. 1 – J.R.R. Tolkien, Christopher Tolkien
Z beznadziejnego i nieśmiesznego żartu Amazona,
jakim okazały się „Pierścienie władzy” wyszło tyle dobrego, że ludzie na nowo
zainteresowali się prozą Tolkiena. Nie żeby kiedykolwiek przestali, ale wiecie
o co mi chodzi. A z tego całego szumu najlepsze okazało się to, że wydawcy
postanowili sięgnąć po to i owo brytyjskiego mistrza, a że niemal wszystko na
polskim rynku wydane było już po wielokroć, Zysk w końcu zdecydował się na
wznowienie „Historii Śródziemia”. I super, bo może to i rzecz dla zagorzałych
fanów ojca Hobbitów, może to i specyficzna lektura, po jaka sięgać bez dobrej
znajomości prozy Tolkiena zwyczajnie nie ma sensu, ale świetna to książka,
niezapomniana i warta poznania, jeśli już w ten świat weszliście, drogi
Śródziemia przemierzyliście i poznaliście trochę postaci i miejsc.
Śródziemie pełne jest wydarzeń. I pełne jest
opowieści. Niektóre się zmieniły, niektóre nigdy nie zostały dokończone, inne
spisano w formie, która nie przypomina pierwotnych ich wersji. Ale te wersje
są, istnieją i nadeszła pora je poznać.
Historia „Historii Śródziemia” jest długa i pogmatwana,
jak sama historia tworzenia Śródziemia i związanych z nim opowieści. Bo to
jedno i to samo. W skrócie chodzi o to, że syn zmarłego pisarza wziął, co tam
ojciec zostawił, wszystkie te notatki, pierwsze wersje niektórych fragmentów,
niewykorzystane momenty i tym podobne drobiazgi i chronologicznie ułożył to w
jedną, potężną całość. Materiału starczyło na dwanaście tomów, które
oryginalnie wydawane były w latach 1983-1996. Do Polski rzecz zawitała w połowie
lat 90., a dokładniej w 1995 roku – wydano wówczas dwa pierwsze tomy i… I tyle.
Wznowiono je 1998 roku w nowym przekładzie i… I tu też temat został porzucony. Komu
się udało je kupić, mógł się cieszyć. Reszta? Reszta, w tym ja, liczyła na
wznowienia. Bo przecież była filmowa trylogia „Władcy pierścieni”, wielki i Oskarowy
hit, to czemu nie pójść za ciosem i nie zarobić na tym? Potem była trylogia „Hobbita”
i też miałem nadzieję, bo pojawiły albumy związane z filmem i wszelkiej maści
publikacje, więc czemu nie „Historia Śródziemia”, Tolkien ją przecież napisał,
no co może bardziej zainteresować? Nikt tematu nie chwycił. Aż do teraz.
No i mamy. Na razie pierwszy tom, nowy przekład,
nowe wydanie. Super. Ale ważniejsze jest to, że Zysk nie tylko wznawia, co już
było, ale zamierza wydać wszystko. Wszystkie dwanaście części, do tego już niedługo
wrzuci na sklepowe półki „Naturę Śródziemia”, czyli najnowszą, bo ledwie sprzed
roku, publikację zbierającą tolkienowskie materiały. Czy dojdzie do tego dwutomowa
„The History of The Hobbit”, czas pokaże, ale i bez tego jest super. Okej,
malkontenci powiedzą, że to w sumie takie kolejne „Niedokończone opowieści” i
będą mieli trochę racji, ale przede wszystkim to ogrom materiału nieznanego, ukazującego
nam inna stronę, inne oblicze czy po prostu nieco inne podejście do danych
momentów, i jednocześnie szansa wglądu w ewolucje historii, a zatem i procesu
twórczego. Wiem, że to dla fanów, wiem, że ci, którzy Śródziemia nie znają z
innych dzieł, szukać tu nie mają za bardzo co – choć i tak czeka na nich
fascynująca wizja i świetne pisarstwo – ale fani… Ci będą zachwyceni. Ja jestem,
bo magia prozy Tolkiena ożywa raz jeszcze, ożywają wspomnienia, a wszystko to
trąca w sercu i umyśle wiele strun.
Rewelacja. I rewelacyjnie wydana. Małe cudeńko. Do Świąt
jeszcze trochę, ale to chyba najlepszy prezent dla fanów ambitnej fantastyki,
jaki można było zaserwować polskim czytelnikom. Już nie mogę doczekać się ciągu
dalszego.
Dziękuje wydawnictwu
Zysk i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz