Rock,
rock, rock, rock, rock'n'roll high school
Well I
don't care about history
Rock,
rock, rock'n'roll high school
'Cause
that's no where I wanna be
Rock,
rock, rock'n'roll high school
I just
wanna have some kicks
I just
wanna get some chicks
- The Ramones
No i jest dziesiąta część „Deadly Cass”. A wraz z
tym tomem seria nie tylko wchodzi w nowe czasy, zostawiając za sobą lata 80. i
wkraczając w nową dekadę, ale i nieubłaganie zbliża nas do finału. Bo jeszcze
tylko dwa tomy i przyjdzie się pożegnać z bohaterami. A szkoda będzie, bo
świetna to rzecz, jedna z najlepszych z obecnej oferty NSC i przy okazji jedna
z najlepszych, jeśli nie najlepsza, jaką w swojej karierze napisał Remender.
Ale to dopiero nadejdzie, a teraz mamy kolejny znakomity album, wypełniony
akcją, mrokiem i szaloną rozrywka, która porusza tematy niezbyt przyjemne, ale
dostarcza naprawdę dobrej zabawy.
Zaczęły się lata 90.! Nadeszła nowa dekada! Marcus
jakoś żyje, jakoś sobie radzi, gdzieś się wpasował, ucieka od rzeczywistości,
ale przeszłość nie śpi i… Właśnie, co ze sobą przyniesie, kiedy go wreszcie
dopadnie?
Sex, drugs and… no może nie rock’n’roll, ale muzyki
też tu nigdy nie brakowało. A jak sex, to i przemoc, wiadomo, obowiązkowo. Więc
od początku jest krwawo, jest brutalnie, brudna to seria, ale i nastrojowa.
Twórcy fajnie biorą to, co kojarzymy z kina lat 80. XX wieku – wszystkie te
barwne światła i całą resztę – i mieszają z ponurą, mroczną, podkoloryzowaną
jeszcze zresztą prawdą. Więc jest intrygująco, ale i mocno. Dla dojrzałych
czytelników. Czyli bez zbędnego hamowania się, za to z dociśnięciem pedału gazu
do podłogi.
Ta seria to taka podróż przez mroczne ulice i
szemrane zaułki sprzed kilku dekad, ale też i przez różne modne wtedy rzeczy,
od sztuk walki zaczynając, na samym połączeniu sensacyjnej historii z
absurdalnym wręcz motywem skończywszy. Grało to w swoich czasach, bo wtedy
wiedziano, jak do tego podejść, ale okazuje się, że i Remender to czuje. A
czuje dlatego, że tą opowieścią rozlicza się ze szkolnymi czasami i licealnymi
doświadczeniami. Dzięki temu zyskuje ładunek emocjonalny, głębię, jakieś przesłanie,
satyrę.
A przede wszystkim i tak to po prostu kawał dobrej zabawy.
Zabawy świetnie w swej prostocie zilustrowanej i ładnie wydanej. Aż szkoda, że
przed nami już tylko dwa tomy. Ale przede wszystkim cieszę się, że rzecz wyszła
po polsku, bo otworzyła mnie na Remendera, który zawiódł mnie w większości
swoim superhero, za to okazał się naprawdę przyjemnym twórcą serii autorskich,
mocno czerpiących z estetyki kina okresu, który szczególnie na polu filmowym
cenię.
Komentarze
Prześlij komentarz