Sandman #8: Koniec Światów – Neil Gaiman, Michael Allred, Bryan Talbot, Alec Stevens, John Watkiss, Michael Zulli, Shea Anton Pensa, Gary Amaro
No i jest ósmy tom
„Sandmana”. Już niemal finał, prawie wielki koniec, choć, jak to w tej serii
bywa, nie czuć, żeby od zakończenia dzieliły nas tylko dwa tomy. Ale fajny to
tom, trzeba mu to oddać. Dziwny, bardzo różnorodny, choć przecież zamknięty w konkretnych
ramach, a przede wszystkim nastrojowy i bardzo dobry od strony literackiej.
Nadal czekam, że jakiś tom okaże się absolutnie wielki i wybitny, ale i tak
jest bardzo dobrze, momentami rewelacyjnie, a im bliżej finału, tym bardziej
trafiała do mnie historia z „Konica Światów”.
Tytułowy Koniec
Światów to gospoda w miejscu między światami i wymiarami. Lokal, w którym spotykają
się różni, by snuć swoje historie, opowieści, losy. Niektóre z nich przeżyli
osobiście, inne tylko widzieli lub słyszeli, jeszcze inne im się przyśniły, ale
czy przez to są mniej realne?
„Sandman”. No fajna
to seria. Od początku zachwycam się w niej klimatem, rysunkami i bardzo sobie
cenię literackość scenariusza i opisów Gaimana. Fajnie też łączy w sobie różne
elementy – baśniowe, horrorowe, jakieś czerpane z mitologii, to znów z
superhero też, podlane dawką dramatu obyczajowego i nuty psychologii. Komentarz
społeczny też się znalazł. Z tym, że nigdy tak do końca nie stworzył nic, co by
mnie trzepnęło, zwaliło z nóg, zachwyciło. Przyjemnie się to czyta, warsztat
doceniam, żonglerkę motywami też (acz brak mi takiego totalnie czegoś własnego,
bo większość to konwersja znanych opowieści), ale momenty, które skłoniły do
myślenia, zadumy, które miały w sobie coś naprawdę świeżego, zdarzały się sporadycznie
jedynie. Choć historia o prezydencie to perełka.
Ale i tak lubię ten
cykl. Cenię go sobie i chętnie odkrywam, w większości tomów po raz pierwszy, bo
jednak swego czasu aż tak daleko w serie nie zabrnąłem. Więc cieszy fakt, że
Egmont z tymi wznowieniami nie czeka tylko serwuje nam w dobrym rytmie – nie za
dużo na raz, więc mam czas odpocząć między częściami, ale jednocześnie na tyle
blisko siebie, bym nie zapomniał, co było dotąd i wyłapał wszystkie detale. Bo
detalami ten komiks stoi. Smaczkami, nawiązaniami, powracającymi postaciami i
wątkami, choć jednocześnie Gaimanowi udaje się zachować sporą niezależność i
samodzielność poszczególnych tomów. No i nadal mam nadzieję, że na koniec wszystko
to ułoży się w taki obrazek, że jednak się zachwycę tak, jak powinienem.
A rysunki? No
różnorodne są, czasem mamy tu realizm i świetny klimat, czasem cartoonową prostotę,
to znów rzeczy nieco bardziej złożone, ale mocno kolorowe. Czasem jest mrok,
czasem jasność, ale zawsze ma to w sobie coś, zawsze mnie kupuje, zawsze urzeka.
A świetne wydanie, ot egmontowski standard, acz wspomnienia warty, pozwala tym
wszystkim cieszyć się jeszcze bardziej.
Więc jak najbardziej
jestem na tak. Znam lepsze serie i będę to powtarzał, ale „Sandman” udany jest
i wart poznania. nie tylko dla przekonania się o co tyle krzyku.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz