Żeń-szeń: Zgniłe korzenie – Craig Thompson

KORZENIE

 

Fanom komiksu Craiga Thompsona zwyczajnie przedstawiać nie potrzeba. Może nie jest to postać na miarę sław typu Alan Moore, Frank Miller i im podobne gwiazdy i reformatorzy, ale chyba nie ma miłośnika tego medium, który nie kojarzyłby Thompsona i jego „Blankets”. W końcu gość zdobył cztery nagrody Harveya, trzy Eisnera i dwa Ignatz Award, a nawet był nominowany do nagrody Grammy za najlepszą okładkę albumu muzycznego. I teraz powrócił z nowym komiksem, solidnych rozmiarów (448 strony) albumem, który robi wrażenie. Może czasem jest przeładowany detalami, ale jednocześnie to pełne faktów i sentymentu spojrzenie na lata młodości, które znakomicie się czyta, a jako, że są to wspomnienia komiksiarza i fana komiksu zarazem, każdy miłośnik obrazkowych historii znajdzie tu coś dla siebie.

 

Thompson, teraz znany twórca komiksów, ale kiedyś, przez dekadę odkąd skończył 10 lat, wraz z bratem pracował przy pieleniu i zbiorze żeń-szenia. I poprzez to wydarzenie opowiada o sobie, ale i samej roślinie. A także wszystkim, co z tematem związane.

 

„Żeń-szeń: Zgniłe korzenie” to seria, która ukazywała się od 2019 do 2024 roku, więc jak widać, jest to absolutna świeżynka, nie tylko na naszym rynku. Pięć lat pracy nad tym dziełem opłacało się jednak, bo rzecz w 2021 roku zgarnęła dwie nominacje do nagród Eisnera – czyli komiksowego odpowiednika Oscara – w kategoriach Best Graphic Memoir oraz Best Writer/Artist. I słusznie, bo dobre to dzieło. Właściwie powieść graficzna, wspominkowa, nostalgiczna, ale i realistyczna, z reportersko-dokumentalnym zacięciem. A zarazem, chociaż to rzecz o zbieraniu żeń-szenia (i ogólnie zajmowania się nim) i mocno w temacie tej rośliny siedzi, nie skupia się tylko na nim.

 


Równie ważnym aspektem historii jest to wspominanie młodzieńczych lat autora. Bo to biografia pewnego wycinku jego życia, biografia dzieciaka, który kochał komiksy i zajmując się żeń-szeniem na nie zarabiał, co pozwalało mu rozwinąć pasję i przekuć ją w karierę. To też opowieść o przyjaźni, o rodzinie – konserwatywnej, a zatem i dochodzi tu tematyka wiary – ciężkiej sytuacji życiowej, pasji, marzeniach, uciekaniu przed codziennością w świat komiksowej fikcji, zderzeniu z rzeczywistością… No wiele tematów porusza tu Thompson, oprócz tego wszystkiego wnika bowiem w historię, w rolnictwo, w politykę (relacje amerykańsko-azjatyckie). Po prostu pełen zakres tematu. I czasem jest to jak esej, czasem jak podręcznik czy relacja, to jednak jest też po prostu dobre, komiksowe rzemiosło, fajne opowiadanie i słowem i obrazem i zwyczajne, dobre wykonanie.

 


Komiks, ta powieść graficzna, choć treściwy i pełen tekstu (i, jak wspominałem, niekiedy przeładowany słowem i faktami, ale to nic, co jakoś by przeszkadzało, bo taka to forma), potrafi wciągnąć, urzec, zaciekawić i dostarczyć przyjemności. Wiem, że to nie dla każdego, że jednak Thompson to pewna taka specyfika i rzecz bardziej wymagająca, cięższa, ale i tak polecam każdemu, bo wszyscy, którzy kochają komiksy odnajdą tu cząstkę siebie. Może bowiem nie zaciekawić ich opowieść o żeń-szeniu i cała reszta, ale opowieść o Thompsonie-miłośniku komiksów już tak. Bo kto z nas nie imał się za dzieciaka jakichś zajęć, by zarobić na kolejne historie obrazkowe? Do tego Thompson podaje to wyśmienicie od strony graficznej i rzecz wygląda po prostu pięknie, choć jest bardzo skromna w zasadzie, bo niemal odarta z barw – ale organicznie się tylko do czerwieni buduje tu fajny klimat, który mnie kupił. Więc polecam. Zachęcam. Lubicie cięższe, trudniejsze komiksy? Bierzcie śmiało. 

Komentarze