Śmiała – Brian Sanderson

GWIEZDNY KONIEC

 

Czwarta i zarazem ostatnia część cyklu „Skyward” – części tzw. „Cytoverse” – to, jak poprzednie tomy, lekka, prosta, niewymagająca i całkiem sympatyczna książka, kolejna taka w dorobku Sandersona. Okej, oddać jej należy to, że wraz z rozwojem akcji tej prostoty jest tutaj mniej, ale jednocześnie większej głębi też nie ma. Nie zmienia to jednak faktu, że ta kosmiczna młodzieżówka, która sporo czerpie ze starwarsowej tradycji (inaczej określić jej się nie da), wchodzi całkiem przyjemnie, a przy okazji najwyraźniej nie kończy definitywnie tematu, więc kogo to wszystko wciągnęło, może w końcu doczeka się ciągu dalszego.

 

Spensa powraca. Pobyt w niebycie i odkrycie prawdy odmieniły ją jednak nie do poznania. Ale powrót oznacza też ponowne wejście w sam środek walki o Galaktykę, a chociaż Eskadra Do Gwiazd zdobyła sojuszników i pokazała na co ją stać, nadal jednak wróg nie ustaje w walce, a przegrana jest kwestią czasu. Spensa już wkrótce stanie więc przed decyzją, ile poświęcić i na co się zdecydować w obronie tego, co dla niej ważne…

 

No to jak to jest z tą całą serią „Skyward” i z „Cytoverse”? Chociaż to wydana w 2018 roku powieść „Do gwiazd” otwiera cykl o tym samym tytule („Skyward” to jej oryginalny tytuł właśnie), historia „Cytoverse” zaczęła się dekadę wcześniej od opowiadania „Defending Elysium”. Do tego w roku 2021 ukazały się jeszcze trzy nowelki napisane wspólnie z Janci Patterson („Sunreach”, „ReDawn” i „Evershore” zebrane potem w tomie „Skyward Flight: The Collection”). No ale to tło, a znaczenia ma tak naprawdę ta powieściowa tetralogia wydana po polsku. No i niezła jest ona. Nie jakaś wybitna, sporo podpatruje tu i tam, a to stara się wziąć trochę z heroin kina akcji i fantastyczno-naukowym lat 70. i 80. pokroju Elen Ripley, a to znów bierze coś z superhero czy fantasy, to ze wspomnianych „Gwiezdnych wojen”.

 

To taka młodzieżówka, co ma i akcję, i klimat – i kilka ciekawych popisów wyobraźni także. Jest też rozmach, wiadomo, już same cztery tomy po pięćset, sześćset stron sugerują, że tak właśnie jest. Oczywiście wraz z rozmachem pojawia się w serii sporo wątków, które można było poprowadzić w bardziej zwięzłej formie. Poza tym, gdyby zrobić z tego rzecz dla dorosłych, gdyby nie ograniczać się wiekiem docelowego odbiorcy, mogłoby wyjść lepiej. Bo raz, że przez to kwestie niektórych motywacji, wątpliwości moralnych etc. są w tej finałowej części bardzo naiwne, naciągane i choć miały wypaść moralizatorsko, a jednak prezentuje się tak, że może odnieść zupełnie inny na tym polu skutek – zależy na kogo to trafi. Niemniej ten finał daje radę, jest niezły, ma momenty i w sumie fajnie było doczytać serię do końca. Tym bardziej, że ja, dzieciak swoich czasów, wychowany między innymi na kinie science fiction lat 70. i 80. XX wieku, odnajdywałem tu elementy budzące nieco nostalgii.

 

Jak na young adult jednak, rzecz jest całkiem do rzeczy napisana, nie jest przesadnie infantylna, a chociaż odkrywczości i świeżości w niej nie za wiele, nie jest też przesadnie odgrzewanym kotletem. Rzecz lekka, prosta i na temat. Rzetelna robota, typowa, ale czy coś w tym złego? Fani gatunku i pisarza znajdą tu coś dla siebie. Choć Sanderson jednak lepiej wypada w klimatach fantasy.

Komentarze