Wreszcie, nareszcie! Pora na nowy rozdział w życiu Scarlet Spidera. W
końcu skończyły się całe te nieszczęsne cyfrowe wojny, w których brał udział – uf – zostało
jednak poradzić sobie z konsekwencjami tamtych wydarzeń. Więc radzi. I wchodzi
na nową drogę, która ma trochę ożywić ten rozdział „Sagi klonów”, ot poprzez
starą zagrywkę z odświeżaniem kostiumów i nowymi wizerunkami. Ale jest lepiej,
niż poprzednio i jakoś daje to radę.
Po walce z Doctor Octopus i jej rujnowaniu pajęczego wizerunku przez niszczącą wszystko cyfrową kopię Scarlet Spidera, Ben musi jakoś uporać się z całą sytuacją. Wiadomo, nie będzie łatwo, ale, oczywiście, radę musi dać, pytanie tylko jak.
A tymczasem z ruin wydostaje się Joe, jako Scarlet Spider właśnie i zaczyna swój szalony pochód przez miasto. Gdy dobre imię Szkarłatnego z każdą kolejną akcją jego wroga jest rujnowane coraz bardziej, czy będzie jeszcze szansa na naprawę wszystkiego? A może przyjdzie pora na… wielką zmianę? Plus, gościnnie występują The New Warriors.
Napisałem o zmianie, ale cała ta zmiana taka wielka wcale nie jest. „Saga
klonów” trwa i potrzeba jej coraz jakiegoś odświeżenia, by jeszcze zaciekawiać
czytelników. Więc twórcy próbują tego i owego, no ale wychodzi im to marnie. Najczęściej.
Po tym, jak nieudolnie próbowali wejść w futurystyczne buty, przez co przez
serię brnąć było ciężko i topornie to szło, teraz zdecydowali się na zabieg
znany i sprawdzony: odświeżenie wizerunku. I w sumie nie jest wcale źle. Trochę
to, jak chwytanie się brzytwy, ale nieźle wychodzi. I niezła jest ta opowieść, domykająca
kolejny rozdział sagi, a zarazem prowadząca nas do kolejnego.
Z tego wszystkiego najlepiej wypada jednak ten
srebrno-czerwony badassowy Pająk. Jego ultronowy look, w połączeniu z pewną
dozą horrorowych elementów, jest całkiem przyjemny i jakoś tak najciekawsza to
rzecz. Tym bardziej, że to jemu przypadł najlepiej rysowany zeszyt tej trylogii.
No a że z tymi rysunkami tu tak różnie bywa, akurat to się docenia. Zresztą grafika
też nie jest zła, ja nawet te wykoślawione rysunki z początku historii lubię,
bo w latach 90. nawet to miało urok.
Tak czy inaczej, dla fanów. Dla tych zagorzałych. No
ja jakoś w tym trwam, robię sobie przerwy od „Sagi Klonów”, to znów do niej
wracam. I ciągle wracać chcę, a jednocześnie marzy mi się taki wydany na
polskim rynku ciąg omnibusów z całą historią. Epicko by było.
Komentarze
Prześlij komentarz