Scarlet Spider: Nightmare in Scarlet! – Evan Skolnick, Paris Karounos, Patrick Zircher

KOSZMAR W SZKARŁACIE

 

Wreszcie, nareszcie! Pora na nowy rozdział w życiu Scarlet Spidera. W końcu skończyły się całe te nieszczęsne cyfrowe wojny, w których brał udział – uf – zostało jednak poradzić sobie z konsekwencjami tamtych wydarzeń. Więc radzi. I wchodzi na nową drogę, która ma trochę ożywić ten rozdział „Sagi klonów”, ot poprzez starą zagrywkę z odświeżaniem kostiumów i nowymi wizerunkami. Ale jest lepiej, niż poprzednio i jakoś daje to radę.

 

Po walce z Doctor Octopus i jej rujnowaniu pajęczego wizerunku przez niszczącą wszystko cyfrową kopię Scarlet Spidera, Ben musi jakoś uporać się z całą sytuacją. Wiadomo, nie będzie łatwo, ale, oczywiście, radę musi dać, pytanie tylko jak.

A tymczasem z ruin wydostaje się Joe, jako Scarlet Spider właśnie i zaczyna swój szalony pochód przez miasto. Gdy dobre imię Szkarłatnego z każdą kolejną akcją jego wroga jest rujnowane coraz bardziej, czy będzie jeszcze szansa na naprawę wszystkiego? A może przyjdzie pora na… wielką zmianę? Plus, gościnnie występują The New Warriors. 


Napisałem o zmianie, ale cała ta zmiana taka wielka wcale nie jest. „Saga klonów” trwa i potrzeba jej coraz jakiegoś odświeżenia, by jeszcze zaciekawiać czytelników. Więc twórcy próbują tego i owego, no ale wychodzi im to marnie. Najczęściej. Po tym, jak nieudolnie próbowali wejść w futurystyczne buty, przez co przez serię brnąć było ciężko i topornie to szło, teraz zdecydowali się na zabieg znany i sprawdzony: odświeżenie wizerunku. I w sumie nie jest wcale źle. Trochę to, jak chwytanie się brzytwy, ale nieźle wychodzi. I niezła jest ta opowieść, domykająca kolejny rozdział sagi, a zarazem prowadząca nas do kolejnego.

 


Z tego wszystkiego najlepiej wypada jednak ten srebrno-czerwony badassowy Pająk. Jego ultronowy look, w połączeniu z pewną dozą horrorowych elementów, jest całkiem przyjemny i jakoś tak najciekawsza to rzecz. Tym bardziej, że to jemu przypadł najlepiej rysowany zeszyt tej trylogii. No a że z tymi rysunkami tu tak różnie bywa, akurat to się docenia. Zresztą grafika też nie jest zła, ja nawet te wykoślawione rysunki z początku historii lubię, bo w latach 90. nawet to miało urok.

 


Tak czy inaczej, dla fanów. Dla tych zagorzałych. No ja jakoś w tym trwam, robię sobie przerwy od „Sagi Klonów”, to znów do niej wracam. I ciągle wracać chcę, a jednocześnie marzy mi się taki wydany na polskim rynku ciąg omnibusów z całą historią. Epicko by było.

Komentarze