Urbs Ex Nihilo: Raport z porzuconego miasta – Piotr Michałowski

SEKRETY MIASTA

 

Kolejna książka z tego wydawnictwa, serii, w tym formacie i… Tym razem było to doświadczenie bardziej specyficzne, niż wcześniej. Po przeczytaniu całkiem sporej ilości publikacji tego wydawcy, tych kwadratowych książeczek – powieści, zbiorów opowiadań, zbiorów publicystyki – mogłem śmiało spowiedzie się czegoś naprawdę dobrego. No i dobrą rzecz dostałem, nie przeczę, acz z mojej perspektywy w pewien sposób właśnie osobliwą, bo pod wieloma względami znajomą i w pewnym sensie bliską. Przez to ciekawą także w inny, niż stricte fabularny sposób, ale też i sprawiającą, że trudniej mi ją omówić. Ale nie żałuję sięgnięcia.

 

Wszystko zaczyna się od wspominek. Od spowiedzi narratora książki, który wziął udział w pewnych wydarzeniach, a teraz spisuje wszystko, w tajemnicy, w ukryciu, wiedząc, że jednak nie odkupi tym swojej domniemanej winy. Co takiego jednak zrobił?

Akcja cofa się w czasie do momentu, kiedy to w trakcie robót na placu budowy, odkryte zostają zasypane od niepamiętnych czasów ruiny. Odkrycie rozpala wyobraźnię mieszkańców niewielkiej mieściny, w której do niego dochodzi. Czyżby był to zamek Grodzimira? A może resztki dawanego krzyżackiego albo cysterskiego klasztoru? Nikt nie ma pojęcia, ale pomóc mogą w tym dokonane już wkrótce kolejne odkrycia, jak choćby rękopis najprawdopodobniej założyciela miejscowości. Lokalna społeczność nie tylko zaczyna snuć domysły i żyć tym wydarzeniem, ale jednocześnie upatruje w tym wszystkim szansę choćby na uzyskanie praw miejskich. Ale jaka jest prawda o tym wszystkim i do czego ostatecznie doprowadzi?

 

Ponad dekadę temu w mojej miejscowości – niewielkim, kilkunastotysięcznym mieście – w trakcie remontu runku odkryte zostały ruiny murów, które wzięto za pozostałości po legendarny, widocznym w tle na jednym z wiszących w miejscowej bazylice portretów, ratuszu miejskim. Wydarzenie to rozpalało lokalną wyobraźnię, ludzi, podobnie, jak w tej książce. Mieszkańcy, kolokwialnie mówiąc, kręcili się po rynku, rozmawiali, fotografowali, snuli domysły – potrafili stać w upale godzinami, jakby licząc, że zobaczą wykopanie skarbu przez archeologów. Gdzieś w tym wszystkim ostatecznie znalazłem się i ja, ale od nieco innej strony, bo postanowiłem temat ten wykorzystać na gruncie literackim. W efekcie zrodził się wtedy serial literacki, krótkie odcinki drukowane w lokalnej gazecie, zebrane potem w formie książkowej, które w sumie zaczynały się podobnie, jak ta książka – oto w trakcie prac odkryte zostają ruiny fundamentów. Potem odkryta zostaje jeszcze księga sprzed wieków, która w ruch wprawi machinę wydarzeń i… Nie, nie o sobie zamierzam tu pisać, nie o podobieństwach i różnicach, a tych drugich jest dużo. Chodzi mi jedynie o zarysowanie tła, które jest istotne by pokazać, jak czytanie „Urbs Ex Nihilo” (swoją drogą, żeby było śmieszniej, dodam, że rozdziały w mojej historii miały łacińskie tytuły) stało się dla mnie osobliwym doświadczeniem przez to zbieżności, przez wydarzenia jednak łączące mnie z tym wszystkim na gruncie bardzo osobistym. A to dało mi ciekawe spojrzenie na wszystko.

 

Ale dobra, dość tych prywat. Wracając do książki, mamy ciekawą historię, trochę, jak ten „Kod Leonarda Da Vinci”, który wywołał więcej nawet naśladownictw, niż kontrowersji, gdzie czasy współczesne, odkrycie sprzed wieków i wynikające z tego wydarzenia splatają się w jedno. Z tym, że tu mamy tu wszystko na tle swojskiej prowincji, małej mieściny zaludnionej przez różnych bohaterów, ale widzianej dla nas oczami narratora. I jednocześnie jest to o wiele bardziej przyziemne, zwyczajne, życiowe. Jest tu fajnie odmalowany portret takiej społeczności, takiego miejsca, jest też niezły pomysł na wszystko, acz oczywisty, jest wątek romantyczny, jest ciekawy klimat, jest… No wszystkiego zdradzać nie chcę, nie zamierzam tu wyjaśniać jakimi ścieżkami gatunkowymi podąża ta historia, czy to obyczajowa rzecz – a wątków obyczajowych jest tu dużo – sensacyjna, przygodowa, czy może coś z fantastycznym zacięciem. Jest po prostu udana, nieźle napisana, prosta, acz sympatyczna powieść, którą czyta się w zasadzie na raz. I całkiem przyjemne jest to doznanie.

Komentarze