Amazing Spider-Man: Death and Dating – Marc Guggenheim, Roger Stern, Mark Waid, Marcos Martin, Mike McKone, Barry Kitson, Lee Weeks
Trochę czasu minęło, ale wracam w końcu dalej do omawiania okresu Pająka zwanego „Band New Day. Kolejny tom „Amazing Spider-Mana” z tej serii to też kolejny miks różnorodnych historii. Jedne są lepsze, inne gorsze, jako całość zaś to dość przeciętna rozrywka. Na szczęście są tu momenty, dla których absolutnie warto po ten tom sięgnąć.
Wszystko zaczyna się nieźle. Spider-Man ma
szczęśliwy dzień. Tak przynajmniej wyniki z wróżby w chińskim ciasteczku. Szybko
okazuje się jednak, że może przepowiadania nie kłamała, bo oto nagle w
deszczowy dzień Peter znajduje bilet na metro, a tam w ostatniej chwili
miejsce, a także kobietę, która jest chętna do igraszek... Wszystko idzie
dobrze, przynajmniej do chwili, kiedy pociąg się wykoleja, tunel zaczyna
zawalać, a woda z rzeki wlewać do środka. Na Spider-Mana czeka kolejne, jakże
znajome wyzwanie, które może odmienić jego życie…
Mark Waid to scenarzysta różnorodny. Potrafi zrobić
wielkie dzieło, jak „Kingdome Come”, ale też i gnioty pokroju „Gatecrasher”.
Tym razem uplasował się gdzieś po środku, tworząc dobrą historyjkę, opartą na
klasycznej pajęczej fabule z lat 60. Brak tu wielkich rzeczy, ale brak też i
nudy. Rysunki są przyjemne. Podobnie kolor. Nieco nietypowe, ale jednocześnie ma to
swój quasi oldschoolowy urok.
Potem na czytelników czeka kolejny typowy one-shot,
tym razem stworzony przez legendę, Sterna. Niezły, ale nieco słabszy, niż poprzedzające go zeszyty Waida. Do poczytania i zapomnienia, bo fabularnie to rzecz
nijaka: Oto pojawia się nowy superprzestępca, Blank, który napada na banki.
Wszystko byłoby więc rutynowa robotą dla Spidera, gdyby w jednym z banków nie
przebywała akurat ciotka May...
A potem mamy świetny finał, który podnosi jakość tego tomu. Peter znów ma zły dzień. Spider Tracer Killer atakuje po raz kolejny i tym
razem policja to Pająka łapie nad zwłokami najnowszej z jego ofiar. Nie dziwi
więc fakt, że Peter postanawia skorzystać z zaproszenia Harry'ego i razem z nim
jedzie do jego byłej żony i dziecka. Ale nie zabraknie tam także szwagra, czyli
Molten Mana...
I w końcu znów mamy świetną historię. Slott przyłożył się wreszcie i szykuje nas na kulminację kilku wątków. Przy okazji porusza kwestie powrotu Harry'ego i to, czemu żyje. Wydawałoby się, że nie potrzeba tego robić ze względu na finał "One More Day", ale jednak to akcent miły. Szkoda tylko, że graficznie rzecz wypada dość przeciętnie.
Tak czy inaczej warto po ten album sięgnąć. Mamy tu i akcję, i sentymenty, i całkiem niezłe historie. Nie wszystko wyszło, ale jako część większej całości jest nieźle.
Komentarze
Prześlij komentarz