Gigant Poleca Premium #1/2025: Superkwęk - Guido Martina, Giovan Battista Carpi, Romano Scarpa, Massimo De Vita, Giorgio Cavazzano, Antonio Bellomi, Franco Lostaffa, Gian Giacomo Dalmasso, Giulio Chierchini
SUPERKWĘK: ORIGINS
W końcu jest. Pierwszy tegoroczny, a drugi w ogóle tom „Gigant Poleca Premium” to rzecz niezwykła pod wieloma względami. Raz, że to najgrubszy tom „Giganta” wydany w Polsce (624 strony plus okładki – czyli 616 stron czystego komiksu), a właściwie, jeśli się nie mylę, najgrubszy komiks o disnejowskich Kaczkach (Myszy też w to wliczam), jaki wyszedł nad Wisłą. Dwa, że to zbiór wczesnych komiksów z Superkwękiem, poświęconych tylko tej postaci i pokazujących nam w miarę chronologicznym układzie (w miarę, bo np. czarty komiks pojawia się tu jako siódmy, a i pominięto to i owo po drodze, jak „Twierdzę trzech wież”) jak powstała (wreszcie mamy ten debiut, którego zawsze nam brakowało) i się rozwijała. I to komiksów długich, bo w tomie mieści się ich ledwie dwanaście, więc dostajemy rzeczy zdecydowanie fajnie rozbudowane. Trzy, że niemal cały tom napisany został przez jednego scenarzystę, więc poziom całości jest bardzo zbliżony, a i od strony graficznej jest bardzo spójnie, bo większość historii ilustrował Massimo De Vita. No i wreszcie po czwarte mamy tu naprawdę dobrych, kultowych autorów, jak choćby Cavazzano czy Scarpa. I chyba nic więcej nie trzeba już dodawać, bo fani tematu doskonale wiedzą, że to coś, co powinni mieć u siebie na półce. Chociaż ilość błędów i tłumaczenie, jakby robiło je SI potrafi zniechęcić...
Pewnego dnia Donald dostaje list, że wygrał w
loterii i od teraz jest właścicielem Villi Rosa. Co prawda list okazuje się
pomyłką i prawdziwym zwycięzcą jest Goguś, ale Donald nie zamierza jej
prostować i zaczyna chwalić się swoim „sukcesem”, odrzucając wszystko, co
mogłoby przynieść w jego życiu zmiany. kiedy w willi odkrywa pamiętnik
legendarnego Kwantomasa, z którego chce wziąć przykład i zemścić się na
wszystkich, którzy go nie docenili. Przebrany w jego kostium, pod pseudonimem
Superkwęk rusza do akcji, ale…
Superkwęk powstał dość dawno temu, bo w roku 1969 i
sporo różnił się od bohatera, którego znamy z bardziej współczesnych opowieści.
najpierw wcale nie jest bohaterem, a potem, kiedy rzecz nieco zmienia swój
charakter, działa bardzo przyziemnie, nie superbohaterzy tak bardzo, jego cele
są raczej osobiste, bardziej mściwe. Sami zresztą zobaczycie, albo już wiecie,
jeśli trochę z tej klasyki czytaliście (a było jej po polsku trochę, część z
tego tomu – dwa komiksy już mieliśmy w innych „Gigantach” – część z rzeczy tu
niewydanych, jak wspomniana „Twierdza”). Więc nie oczekujcie, że Superkwęk
będzie robił tu epickie akcje, może nawet trafi w kosmiczne otchłanie czy
będzie podróżował w czasie. Czeka tu na Was co najwyżej połączenie
superbohaterszczyzny z kryminałem i sensacją. Fantastyka? Jedynie taka, jak fantastyczne
są wynalazki Diodaka (albo czary Magiki, bo ta też się tu pojawia). Donald jest
przede wszystkim nie herosem a sobą, tyle, że w przebraniu. I to się czuje, ale
i to różni go od współczesnych przygód jako Superkwęka.
Jak na „Kaczki” przystało, jest lekko, jest przygodowo,
jest z humorem, ale też i w tym wypadku jest z klimatem, bo sporo akcji dzieje
się nocą. Po prostu mamy tu wszystko, czego spodziewamy się po komiksach
Disneya, z tym, że tu jest ta nuta superhero. I właśnie ona kiedyś zwróciła
moją uwagę na postać. Lata temu, jeszcze zanim przeczytałem pierwszy mój komiks
z Superkwękiem, byłem dzieciakiem, który zaczytywał się zarówno „Kaczorem
Donaldem”, jak i zeszytówkami superboahetrskimi od TM-Semic. I ten dzieciak
dorwał kiedyś skądś album na naklejki z Kaczkami, a tam była część poświęconą
Superkwękowi właśnie i… Sami wiecie, to przemówiło do wyobraźni. I chociaż dziś
fanem postaci nie jestem, jednak wolę inne historie z Donaldem i spółką – Rosa
i Barks deklasyfikują konkurencję – nie gardzę żadną i taką cegiełkę jak ta
przeczytałem z przyjemnością. I z przyjemnością obejrzałem, chociaż
prezentowany tu styl rysowania to też nie do końca moja bajka, łącznie z
nadmiernie jaskrawa i barwną kolorystyką.
W skrócie: warto. Publikacja rekordowa pod względem
grubości, ale też i dobra jakościowo. Klasyka w przyjemnym wydaniu. Mieliśmy
już lepsze tomy „Gigantów”, ale nie zmienia to faktu, ze dostajemy tu solidną
dawkę rozrywki dla całej rodziny. Na nudę nie ma miejsca, ciągle coś się
dzieje, a dla starszych, bardziej świadomych medium czytelników to jednocześnie
ważny kawał disnejowskiego komiksu. fajnie, że coś takiego wyszło, fajnie że
jest to w formacie nieco większym, niż standardowy „Gigant” (takim, jak
chociażby „Gigant Poleca Extra”) i… No cóż, niefajne są te wszystkie wpadki,
jakby redakcji tekstu nie było, a i samo tłumaczenie czasem kojarzy się z
translatorem internetowy (więc cena 50 zł za tom przy takim braku staranności
to jednak trochę za dużo), ale i tak mam nadzieję na więcej podobnych
publikacji. A najlepiej wreszcie z zadbaniem o stronę techniczną.
Komentarze
Prześlij komentarz