Assassin's Creed: Rogue (PC)


GRAND THEFT SHIP

 

Nie jestem fanem „Assassin’s Creed”. Ograłem w życiu parę gierek, ale jedynka to było straszne, monotonne przeciętniactwo, które broniło się jedyni grafiką, a dwójka, ta, o której słyszałem tyle ochów i achów, i w ogóle, że najlepsza, że kwintesencja i to, i tamto… no niezła była, z niezłą fabułą, ale przeszedłem na szybko, bo monotonne, dość nudne wizualnie i niczego nie rwało. Na tym mniej więcej skończyła się moja przygoda z „AC”, chociaż parę części czeka nadal do ogrania, aż tu nagle na promocji, za jakieś osiem złotych, wyskoczyła ta część. Wyglądała inaczej, bardziej moja bajka, kupiłem, za te pieniądze czemu nie. I okazała się fajna. Trochę typowy „Asasyn” (czyli mający też coś z „Tomb Raidera”), trochę pirackie „GTA”, do łażenia, wspinania, podbijania, pływania i abordaży. I mnie to kupiło.

 

Wiek XVIII. Shay Patrick Cormac jest asasynem, ale do czasu. W końcu przechodzi na drugą stronę i…

 

I fabuła to rzecz drugorzędna, jak dla mnie. Gry to jednak nie książki, nie filmy, fajne mogą być fabularnie, ale nigdy nie wybitne. Jeśli treść dominuje nad elementami rozgrywki, kuleje dla mnie zabawa, bo jak mam oglądać długie, przegadane sekwencje to wolę włączyć film, a jak mam czytać stosy dokumentów, jak w niektórych RPG-ach, to ja jednak wolę poczytać książkę. Gra ma być grą, mam sobie pobiegać, pokombinować, pozwiedzać chętnie też, wykazać się zręcznością w operowaniu myszką i klawiatura tudzież padem i refleksem w reagowaniu na to, co dzieje się na ekranie. To ma mnie odprężyć i zabawić – i to właśnie zrobiła ta gierka.

 

Wiem, że wielu narzeka, że to kopia „Black Flag”, tylko krótsza i coś tam, coś tam, ale ja w „Czarnego Flaka” nie grałem, więc porównania nie mam. Po prostu fajnie się bawiłem, bo nie ma tu za wiele biegania po mieście (mamy dużą mapkę Nowego Jorku, ale aż tak wiele tam do roboty w zasadzie nie ma), za to masę miejsc, które odwiedzamy to rzeczy zdominowane przez dziką przyrodę – lasy, góry, jaskinie, czasem jakiś niewielki fort, który musimy podbić i jemu podobne. A ja jednak wolę przyrodę od industrialu. Poza tym morza i oceany, po których pływamy, atakujemy statki, dokonujemy abordażu, zbieramy co porzucone i polujemy na zwierzynę morską (mocno realistycznie i krwawo to wypada – polowanie na to, co biega po lądzie jest mniej makabryczne). Na lądzie, wiadomo, to podbić, tam wybić wroga, tu kogoś sprzątnąć, tam innego ochronić przed asasynami, to znów coś znaleźć, a tego szukania jest sporo i daje frajdę, bo mamy do znalezienia broń, malowidła naskalne etc. (a układanie słupów to fajna zabawa, podobnie, jak próby dostania się do nich). Poza tym mamy możliwość pograć w warcaby itp. z NPC-ami, a i to, że po prostu można tu sobie pochodzić i pozwiedzać, czy pobawić się w rozbudowywanie statku jest dla mnie in plus.

 

Zwłaszcza, że gar nadal całkiem dobrze wygląda, chodzi świetnie (nie to co pierwszy „Assassin”, który, jeśli ma się włączony internet, wiesza się, jak samobójca) i miło łączy historię i fikcję. Ograniczenie do minimum wątków współczesnych też mi pasuje, bo nigdy za nimi nie przepadałem, a choć parę elementów szwankuje (stroje postaci można by podkręcić, żeby miały jakiś sens, podobnie, jak broń, bo niby wybór jest, ale znaczenia większego dla zabawy on nie ma – może ze trzy razy użyłem pistoletu, wliczając w to misje, które jego użycie wymuszały), narzekać nie mam na co. Było tanio, było fajnie, z lepszym w końcu sterowaniem i przejście na jakieś 90% zajęło mi ładnych kilkadziesiąt godzin (nie wiem ile, bo launcher Ubishitu nie liczy godzin, wiadomo…), więc nie żałuję. A w „Black Flag” w końcu zagram, bo przez „Rogue” nabrałem nawet ochoty, ale wolę zaczekać na dobrą promocję – jednak, jak widać, to te mniej docenione odsłony chyba bardziej mi pasują, niż sztandarowe „Asasyny” i kto wie, co może się okazać.

Komentarze