Batman: Długie Halloween – Jeph Loeb, Tim Sale

(M)ROCZNE HALLOWEEN

 

Kolejny komiks, który odświeżyłem sobie, bo czemu nie, skoro jest ochota, chociaż czytałem go tyle razy, że nawet nie będę się podejmował zliczenia ich. Nadal jednak, niezmiennie, pozostaje najlepszym, co Jeph Loeb napisał z Batmanem – i najlepszym, co Tim Sale z Gackiem zilustrował. I przy okazji wciąż to nie tylko jeden z ich najlepszych komiksów w ogóle (chyba tylko „Spider-Man: Niebieski” i może jeszcze „Daredevil: Żółty” mogą z nim konkurować), ale i jeden z najlepszych w ogóle. Dlaczego? Bo nie dość, że jest dokładnie tym, czym opowieści o Batmanie być powinny – czyli historią detektywistyczną, czarnym kryminałem osadzonym w mrocznej estetyce, pożenionym z superhero i odrobiną gotyckiego horroru balansującego gdzieś na styku legendy miejskiej i krwawej baśni – to jeszcze wyciska dokładnie kwintesencję tego wszystkiego i składa w naprawdę znakomitą rzecz, która satysfakcjonuje na każdym w zasadzie polu.

 

Rzymianin. Tak wszyscy nazywają największego bossa przestępczego półświatka Gotham – Carmine Falocnego. Mówi się, że jest nietykalny, brak na niego jakichkolwiek dowodów, ale Batman, Gordon i Harvey Dent zawiązują pakt, chcąc go wreszcie ostatecznie przyskrzynić. Na ich współpracę cień rzuca jednak seria mordów na otoczeniu Rzymianina. Seryjny zabójca, atakując tylko w święta (stąd przydomek Holiday) pozbawia życia kolejnych członków rodziny gangstera. Tropów i podejrzeń jest wiele, podobnie jak potencjalnych motywów, a w całej tej szalonej sytuacji, podejrzanym może być każdy, nawet Bruce Wayne (czy też sam Batman) oraz Harvey Dent...

 

Świetna to rzecz i tyle. Wiem, są ludzie, którzy nie lubią, nie wnikam (i nie zapraszam do dyskusji, nie ma o czym), rozumiem, że dany gatunek może komuś nie leżeć, ale są dzieła, które poznać warto mimo to i doskonale się przy tym bawić i ten „Batman” taki właśnie jest. Zresztą jeśli sięga się po „Batmana” to sięga się po coś, co jest opowieścią detektywistyczną – ta seria taka powinna być, zaczęła się w końcu jako „Detective Comics”, jako połączenie Sherlocka Holmesa i Zorro, szybko doszły kolejne elementy, jak nawiązania do „Alicji w krainie czarów” etc. I właśnie wszystkie takie elementy łączy w sobie ta opowieść, pełnymi garściami czerpiąc z klasyki kina gangsterskiego, thrillerów psychologicznych (nawiązania do „Milczenia owiec” są bardziej, niż wyraźne), niemiecki ekspresjonizm i wszystko, co najważniejsze w mitologii Gacka, reinterpretując i na nowo odtwarzając (przetwarzając) początki jego kariery w kontinuum sagi o Mrocznym Rycerzu od Millera.

 


Cała historia osnuta jest wokół wątków zabójstw i śledztwa. Kto zabija? Dlaczego? Czy morderca jest jeden? Zagadka jest podstawą, odpowiedzi nie mogą więc rozczarować. W dwunastym rozdziale można zacząć czuć obawę o rozwiązanie, bo w końcu budowana tak długo tajemnica może przerosnąć twórców, zawieść, ale nie zawodzi. Loeb serwuje nam tu w zasadzie woltę za woltą, bawi się detalami i tropami, fajnie udaje mu się też wybrnąć z kwestii tożsamości mordercy i jego motywów. Akcja cały czas trzyma tu w napięciu, ciekawi. Do końca daje radę.  A jeszcze te rysunki: niesamowite, klimatyczne ilustracje proste, czasem iście cartoonowe, przerysowane, ale zachwycające. Światło, cień, strzeliste budowle, gotyckie scenerie, plenery jakby żywcem wyjęte z filmów Burtona i niemieckiego ekspresjonizmu kina lat 20.

 


Efekt finalny zachwyca. W sumie czyta się to nawet lepiej, niż takie legendy, jak „Zabójczy żart” – może i jest to bardziej rozrywkowe, ale jednocześnie mniej oczywiste, niż tamten album Moore’a. A, że mamy kilka wydań, jest w czym wybierać (ja, jako że wróciłem do czytania WKKDC to na nim się opieram i doceniam, że w dwóch tomach dorzucono także trzy klasyczne zeszyty z debiutami ważnych postaci – może ramotki, może zestarzały się bardzo mocno, ale mają swój urok).

Komentarze