Sekrety nigdy nie umierają – Vincent Ralph

SPOWIEDŹ

 

Thriller young adult. Nie brzmi to zbyt intrygująco, prawda? Okej, na tym polu udało się stworzyć fajne dzieła choćby Harlanowi Cobenowi, ale cała reszta? A tu proszę, Vincent Ralph pokazuje nie tylko, że można, ale i że można dobrze. jak na tę grupę wiekową jest naprawdę na poziomie i w przyjemnym stylu i chociaż wiadomo, to nie jest rzecz, która przejdzie do historii, to nie powieść na miarę dreszczowców psychologicznych Thomasa Harrisa (tak, tego od „Milczenia owiec” i w ogóle całej serii z Hannibalem Lecterem), ani też powieść z wyższej półki, jednak jako powieść generyczna, gatunkowa, jako YA, pozostaje rzeczą wartą uwagi. I nawet lepszą od większości popularnych thrillerów dostępnych na rynku.

 

Poznajcie Sama. Sam jest jak wszyscy inni nastolatkowie, chłopak, jakich wielu. Ale, jak się można domyślić, to tylko pozory. Powierzchnia, pod którą kryją się traumy i problemy. Kiedyś był gwiazdą telewizji. Kiedyś miał dom i normalną rodzinę. Wydarzyły się jednak różne rzeczy, w tym pożar, który strawił domostwo. Teraz zostały mu urazy, wspomnienia, myśli… I chęć znalezienia ukojenia. A takim ukojeniem dla niego i znajomych ma być Chata Cieni. W Halloween, gdy inni biegają za cukierkami albo robią psikusy, oni wybierają się w to miejsce i urządzają sobie coś na kształt spowiedzi: wyrzucają w sekcie wszystkie te tajemnice, o których nikt nie powinien wiedzieć, których nie chce się mówić nikomu i za żadne skarby, zastawiają je za sobą, urządzają im swoisty pogrzeb, a na duszy robi się lżej. Katharsis. Coś, co ma dać siłę i wytchnienie na kolejny rok, zanim znów się tu zjawią, by wyrzucić z siebie, co leży im na wątrobach. Chata Cieni to ich azyl, ratunek. Problem w tym, że w pewnym momencie przestaje nim być. Ktoś poznał ich tajemnice, ktoś dowiedział się wszystkiego. Ktoś staje się dla nich niebezpieczny. A oni muszą stanąć do walki i przekonać się, jak wiele mrocznych sekretów skrywa przeszłość…

 

Autor wiedział, jak ująć mnie początkiem tej książki. Pierwsze zdania, pierwsze akcie, otwierające opowieść sceny to krew, mrok i Halloween. No i jak to ma nie kupić fana horrorów? Człowieka, który wychował się nie tylko na „Z archiwum X”, ale i slasherach ze złotej ery gatunku – w tym, oczywiście, obowiązkowo, „Halloween”? Więc kupiło. Całkiem fajny wstęp, jak u Alfreda Hitchcocka – jakiś mocny akcent, to trzęsienie ziemi, o jakim mówił, a potem tylko jeszcze mocniejsze budowanie napięcia. Tu ziemia się może nie trzęsie, ale nie ma to znaczenia, jest taki konkretny, fajny element, coś, co zaciekawia, a potem te ciekawe elementy są nam dawkowane, wydzielane i rozkręcają akcję, jak należy.

 

Książka przypomina nieco „Koszmar minionego lata”. Tajemnica z przeszłości, ktoś, kto nęka bohaterów znając sekret, chociaż nikt nie powinien go znać, otrzymywane wiadomości etc. Ale to wcale nic złego. Granie slesherowymi motywami (a raczej motywami slashera postmodernistycznego, z pewnymi meta-naleciałościami) to już domena gatunku, który żyje (od 1996 roku, kiedy to „Krzyk” wprowadził takie podejście) właśnie dzięki zabawie konwencją. Bierze się znajome motywy, puszcza oko do odbiorcy i wykorzystuje z nich to, co najlepsze, jednocześnie dodając coś od siebie. I dokładnie to mamy tutaj, zaserwowane w sposób lekki, prosty, dynamiczny, ale całkiem przyjemny, bo zaserwowany językiem może niewymagającym, ale też i niezawodzącym czy to infantylnością czy zbytnią prostotą. Efekt jest, jaki jest. Nie jest to wielka powieść, żadne arcydzieło gatunku, ale w swojej grupie wiekowej, wśród thrillerów skierowanych do nastolatków, to kawał naprawdę dobrej roboty. Może więc, skoro dostajemy takie dzieła, ktoś w końcu skusi się i wyda na naszym rynku „I Know What You Did Last Summer” Lois Duncan? Wątpię, nie będę Was oszukiwał, ale pomarzyć można.

Komentarze