Kaczogród: Zejście smoka i inne historie z lat 1972–1994 – Carl Barks, Tom Andersen, Daan Jippes, Vicar, William Van Horn

NA KONIEC „KACZOGRODU”

 

„Kaczogród”. Tom 30. Finałowy. Siedem lat, tyle trwało wydawanie tej kolekcji. Zaczęło się z końcem listopada roku 2018, zakończyło zaś na sam koniec października 2025. Szmat czasu, ale cieszę się, że cała seria wyszła, że jest, że jednak się sprzedawała i nie została przerwana, czego obawiałem się na początku, bo jednak tomów dużo, koszty spore, a konkurencja niemała i tańsza. A jednak poszło dobrze, a ja mam wrażenie, że dopiero co czytałem te pierwsze dwa tomy, puszczone wtedy na rynek jednego dnia. A przy okazji i cieszę się, bo w końcu Barks w całości, w pięknym wydaniu (chociaż wolałem niektóre dawne przekłady jego komiksów i trochę mi ich w tym wszystkim było brak) a to przecież komiksy iście rewelacyjne, i smucę, bo koniec, bo nie będzie i żadna inna kolekcja tego nie zastąpi (bo Dona Rosy, jeszcze lepszą, też już mamy w komplecie). Sam finałowy tom zaś dobry jest, fajny, bardzo sympatyczny, chociaż już słabszy, podobnie zresztą jak poprzednik. Ale ma za to do zaoferowania prace paru okazjonalnych rysowników, których zawsze sobie ceniłem i ten ich udział to, można rzec, taki smaczny deserek po sutym, przepysznym obiedzie.

 

Co się dzieje w tym tomie? Nasi bohaterowie starają się chronić wieloryby, trafiają do koszmarnie skażonego jeziora czy latają na lotniach. Jakby tego było mało, Bracia Be chcą wykorzystać patent z koniem trojańskim by dobrać się do skarbów Sknerusa, a i Sknerus wpada na pomysł, ale mający pomóc mu zaradzić coś na… starzenie się!

 

Disnejowskie kaczki (i myszy, ale w mniejszym stopniu, bo zawsze jakoś mnie lubiłem Mikiego) to jedna z najważniejszych popkulturowych rzeczy w moim życiu. Magazyn „Kaczor Donald”, a przed nim przez krótki moment „Mickey Mouse”, ale za mały byłem wtedy by go zbierać, to rzecz, którą pasjami czytałem od najmłodszych lat, aż do bardzo później dorosłości, kiedy to jednak życie wymusiło rezygnację z pisma – to plus znaczący spadek jego formy. Przez dekady zbierałem „Giganty”, „Komiksy z Kaczogrodu”, „Łamacze głowy” i całą masę innych rzeczy, z „Poradnikami młodego skauta” na czele. Nie zliczę tego wszystkiego, nie zliczę ile razy wracałem do poszczególnych z nich. Ale to była jedna z moich największych komiksowych miłości. A jednymi z najlepszych komiksów, jakie czytałem w „Donaldzie” zawsze były te Barksa, dawane kiedyś w każdym w zasadzie numerze. Co ciekawe, jako dzieciak miałem zeszyt, w którym zapisywałem sobie tytuły najlepszych opowieści z „KD” wraz z numerami, w których się pojawiały, a markerem fluorescencyjnym zakreślałem te absolutnie najdoskonalsze. Żeby łatwiej znaleźć, szybciej wrócić itp. Parę lat temu znalazłem go przy robieniu porządków, przejrzałem, sprawdziłem i co mi wyszło? Że większość tych zakreślonych zrobił Barks. Reszta z nich to były prace Rosy i niewiele innych (chociaż znalazły się tam opowieści millenijne czy o magicznej wyspie). I czytanie Barksa po latach jedynie uświadczyło mnie w słuszności tych dziecięcych wyborów, bo te historie nadal są doskonałe i urzekają dorosłego, jak urzekały dzieciaka.

 


Ten tom już takich perełek nie ma, chociaż jest tu sporo przedruków z „Donaldów” (dziesięć na piętnaście historii, jeśli nie pomyliłem się w liczeniu), ale i tak jest bardzo dobry. Fabularnie Barks nie zawodzi – i tym razem ograniczył się do pisania jedynie scenariuszy, a nawet są tu komiksy napisane przez innych, jednak oparte na jego pomysłach – chociaż mamy tu prace tworzone coraz bardziej sporadycznie na przełomie dwóch dekad i to też widać. Jest jednak zabawnie, pomysłowo, z urokiem, dydaktyzmem, ale nienachalnym, przygodami i w sposób, który trafia do czytelników, w każdym wieku. Wszystko to ładne graficznie, z przewagą rysunków człowieka, który świetnie Barksa naśladował – a Vicara i Van Horna też uwielbiam – z dodatkami i pięknie wydane. Absolutnie warto, chociaż seria ma o wiele lepsze tomy (te z najlepszymi i najsłynniejszymi komisami Egmont wydał zresztą na samym początku publikacji). 

Komentarze