BLA BLA BLA O DZIECIAKACH I LADACZNICY
Szukając jakiejś książki w zimowym klimacie, której
jeszcze bym nie czytał, przeglądając półki, pudła i szuflady, natrafiłem w
końcu na zapomnianą, od lat zbierającą kurz parodię „Narnii”. No dobra, w sumie
może, czemu nie. Dobre nie będzie, ale
zimowe i odmóżdżające, a czasem trzeba wyluzować. No i właśnie książka taka
jest – zimowa i odmóżdżająca. Parodia w stylu parodii kinowych, z głupim,
fizjologicznym dowcipem, ale i całkiem nieźle napisana. Wartości literackich,
artystycznych i jakichkolwiek innych nie macie co tu szukać, ale jednak niewybredne
obśmiewanie „Narnii” potrafi być momentami zabawne.
Historia opowiada losy rodzeństwa Perversie – Pici,
Zuzki, Ediego i Wygódki – które zostaje sprzedane przez swoich rodziców na
eksperymenty medyczne, pewnemu podejrzanemu Profesorowi. Dzieci w większości są
tępe, pozbawione instynktu samozachowawczego albo o wprost samobójczych
skłonnościach. Jak inaczej uwierzyliby w czasach obecnych, że trwa druga wojna
światowa a Londyn jest bombardowany? Tylko Edi ma co nieco w głowie, ale jemu
charakterem i moralnością bliżej jest do Profesora, niż rodzeństwa. I to on
stara się nakłonić swoje rodzeństwo nie tylko by zrozumiało, co naprawdę czeka
ich w tym przybytku, ale i do ucieczki.
Pewnego dnia, kryjąc się przed kolejnymi
eksperymentami Profesora, Wygódka – nie pytajcie dlaczego się tak nazywa –
ukrywa się w szafie, gdzie zjada kostkę cukru znalezioną w hipisowskim wdzianku
i nagle trafia do Blarnii, zimowej krainy, gdzie spotyka szatana. A nie,
czekajcie, to jednak nie szatan, tylko faun, zdarza się. Faun, Tuman, jest
typkiem podejrzanym, ale ośmioletnia dziewczynka pchana swoim samobójczym
instynktem, udaje się z nim do jego domostwa pełnego książek o kidnapingu i
podejrzanych, serwowanych jej specyfików, które mają ją otumanić. Tak odkrywa
prawdę o tej krainie, rządzonej przez pewną ladacznicę, ale… No właśnie,
dlaczego ta władczyni chce informacji o takich ludzkich dzieciach? I co będzie,
jak dzieciaki Perversie trafią do Blarnii?
Jak komediowa fantastyka, to tylko Pratchett – no i
jeszcze, ale już mniej, Adams. Bo dobrze, bo pomysłowo, bo inteligentnie i z
całą mocą nawiązań do popkultury, kultury, historii, nauki… Długo by wymieniać.
Ale czasem chce się czegoś innego, czasem można mieć ochotę na coś głupawego,
odmóżdżającego, co pozwoli wyluzować, oderwać na chwilę myśli, albo te myślenie
w zupełności wyłączyć, odreagować. I wtedy można złapać taką książkę, pochłonąć
na szybko, czasem się pośmiać, czasem pożenować. Bo tego właśnie dostarcza ta
książka.
Proza Gerbera – gościa, który chyba najbardziej
zasłynął „Barrym Trotterem”, parodią wiadomo czego – to rzecz lokująca się
pomiędzy prześmiewczymi komediami z lat 80. od ZAZ-u, a współczesnymi pokroju
filmów Seltzera, Friedberga i im podobnych. Nie jest tak dobra, jak „Naga broń”,
ale i nie tak zła, jak „Wielkie kino”. W zasadzie to dzieło takie, jak nowa
„Naga broń”, czyli jest parę śmiesznych rzeczy i ogólnie wykonanie nie jest
złe, ale przebłysków świetności gatunkowej nie ma tu wiele, a masa żartów jest
mocno fizjologiczna, wulgarna czy niesmaczna. Głupoty też w niej nie brakuje, z
tego zresztą autor sam się śmieje, a całość ma też całkiem sympatyczny klimat.
Całość wchodzi szybko i lekko. Daje pewną głupawkę
i to w zasadzie tyle. Nic, co można by zapamiętać – więc i nie dziwi fakt, że
choć Mag swego czasu próbował wydawać takie publikacje (a wcześniej choćby Zysk
z „Nudą pierścienia”), szybko się skończyło i tematu nie pociągnięto dalej. Ale
parę rzeczy wyszło, a dla fanów danych dzieł, którzy nie mają alergii na
odmóżdżające ich obśmiewanie, zostały takie ciekawostki. A „Blarnia”, jak na
tego typu literaturę, wcale nie jest zła. Ba, to rzecz poziomem wyższa od
fantastyki young adult i masy współczesnej fantastyki w ogóle.

Komentarze
Prześlij komentarz