Opowieści z Blarnii – Michael Gerber

BLA BLA BLA O DZIECIAKACH I LADACZNICY

 

Szukając jakiejś książki w zimowym klimacie, której jeszcze bym nie czytał, przeglądając półki, pudła i szuflady, natrafiłem w końcu na zapomnianą, od lat zbierającą kurz parodię „Narnii”. No dobra, w sumie może, czemu nie. Dobre  nie będzie, ale zimowe i odmóżdżające, a czasem trzeba wyluzować. No i właśnie książka taka jest – zimowa i odmóżdżająca. Parodia w stylu parodii kinowych, z głupim, fizjologicznym dowcipem, ale i całkiem nieźle napisana. Wartości literackich, artystycznych i jakichkolwiek innych nie macie co tu szukać, ale jednak niewybredne obśmiewanie „Narnii” potrafi być momentami zabawne.

 

Historia opowiada losy rodzeństwa Perversie – Pici, Zuzki, Ediego i Wygódki – które zostaje sprzedane przez swoich rodziców na eksperymenty medyczne, pewnemu podejrzanemu Profesorowi. Dzieci w większości są tępe, pozbawione instynktu samozachowawczego albo o wprost samobójczych skłonnościach. Jak inaczej uwierzyliby w czasach obecnych, że trwa druga wojna światowa a Londyn jest bombardowany? Tylko Edi ma co nieco w głowie, ale jemu charakterem i moralnością bliżej jest do Profesora, niż rodzeństwa. I to on stara się nakłonić swoje rodzeństwo nie tylko by zrozumiało, co naprawdę czeka ich w tym przybytku, ale i do ucieczki.

Pewnego dnia, kryjąc się przed kolejnymi eksperymentami Profesora, Wygódka – nie pytajcie dlaczego się tak nazywa – ukrywa się w szafie, gdzie zjada kostkę cukru znalezioną w hipisowskim wdzianku i nagle trafia do Blarnii, zimowej krainy, gdzie spotyka szatana. A nie, czekajcie, to jednak nie szatan, tylko faun, zdarza się. Faun, Tuman, jest typkiem podejrzanym, ale ośmioletnia dziewczynka pchana swoim samobójczym instynktem, udaje się z nim do jego domostwa pełnego książek o kidnapingu i podejrzanych, serwowanych jej specyfików, które mają ją otumanić. Tak odkrywa prawdę o tej krainie, rządzonej przez pewną ladacznicę, ale… No właśnie, dlaczego ta władczyni chce informacji o takich ludzkich dzieciach? I co będzie, jak dzieciaki Perversie trafią do Blarnii?

 

Jak komediowa fantastyka, to tylko Pratchett – no i jeszcze, ale już mniej, Adams. Bo dobrze, bo pomysłowo, bo inteligentnie i z całą mocą nawiązań do popkultury, kultury, historii, nauki… Długo by wymieniać. Ale czasem chce się czegoś innego, czasem można mieć ochotę na coś głupawego, odmóżdżającego, co pozwoli wyluzować, oderwać na chwilę myśli, albo te myślenie w zupełności wyłączyć, odreagować. I wtedy można złapać taką książkę, pochłonąć na szybko, czasem się pośmiać, czasem pożenować. Bo tego właśnie dostarcza ta książka.

 

Proza Gerbera – gościa, który chyba najbardziej zasłynął „Barrym Trotterem”, parodią wiadomo czego – to rzecz lokująca się pomiędzy prześmiewczymi komediami z lat 80. od ZAZ-u, a współczesnymi pokroju filmów Seltzera, Friedberga i im podobnych. Nie jest tak dobra, jak „Naga broń”, ale i nie tak zła, jak „Wielkie kino”. W zasadzie to dzieło takie, jak nowa „Naga broń”, czyli jest parę śmiesznych rzeczy i ogólnie wykonanie nie jest złe, ale przebłysków świetności gatunkowej nie ma tu wiele, a masa żartów jest mocno fizjologiczna, wulgarna czy niesmaczna. Głupoty też w niej nie brakuje, z tego zresztą autor sam się śmieje, a całość ma też całkiem sympatyczny klimat.

 

Całość wchodzi szybko i lekko. Daje pewną głupawkę i to w zasadzie tyle. Nic, co można by zapamiętać – więc i nie dziwi fakt, że choć Mag swego czasu próbował wydawać takie publikacje (a wcześniej choćby Zysk z „Nudą pierścienia”), szybko się skończyło i tematu nie pociągnięto dalej. Ale parę rzeczy wyszło, a dla fanów danych dzieł, którzy nie mają alergii na odmóżdżające ich obśmiewanie, zostały takie ciekawostki. A „Blarnia”, jak na tego typu literaturę, wcale nie jest zła. Ba, to rzecz poziomem wyższa od fantastyki young adult i masy współczesnej fantastyki w ogóle.

Komentarze