Fistaszki zebrane 1981-1982 - Charles M. Schulz


FISTASZKI WKRACZAJĄ W NOWĄ DEKADĘ


Po trzydziestych urodzinach serii, jakie „Fistaszki” obchodziły w zeszłym tomie, nadszedł czas by w pełni weszły w nową, ósmą dekadę dwudziestego wieku. I chociaż czasy się zmieniają, zmieniają się też ludzie i tematy, seria ta wciąż pozostaje tak samo wspaniała, zachwycając kolejne pokolenia czytelników.


Co tym razem dzieje się na jej łamach? W przypadku komiksu ukazującego się w formie gazetowych pasków trudno jest mówić o jakimkolwiek motywie przewodnim, jednak śmiało można wyróżnić tutaj kilka rzeczy czy też dłuższych opowieści. I tak oto jesteśmy świadkami rzekomego cudu, w który zamieszany jest… motyl znajdujący się na nosie Peppermint Patty, poza tym bohaterka ta chce zostać golfistką, Snoppy trafia na front pierwszej wojny światowej, a drużyna Charliego traci swoje boisko. Pomiędzy tymi opowieściami dzieje się jednak całe mnóstwo innych opowieści, w tym o drugim z braci Snoopy’ego, szkolnych problemach, zaciągnięciu się do wojska przez Spike’a czy miłości.


Ze wszystkich dekad ubiegłego stulecia to właśnie lata 80. należą do moich ulubionych – oczywiście jeśli chodzi o rozrywkę. Nie mówię tu wprawdzie o muzyce (dokonania na tym polu poza nielicznymi przykładami punku i rocka niestety lepiej jest przemilczeć), ale kino owego okresu, w szczególności Kino Nowej Przygody czy nawet tworzone wówczas komiksy (to wtedy zaczęła się tzw. Mroczna Era, kiedy to historie obrazkowe stały się wreszcie poważne, dojrzałe, psychologiczne wiarygodne, zaangażowane i nieunikające kontrowersyjnych treści) miały niezaprzeczalny urok i pewną magię. Oczywiście trendy te nie mają większego wpływu na zawartości „Fistaszków”, których jedną z największych zalet jest ich ponadczasowość, nie mniej i one musiały ulec nieco presji czasów, skoro są tworem satyrycznym.

 

Jak powiedziała moja lepsza połowa, ten komiks jest jak wielka torba fistaszków – każda historia to smakowita niespodzianka, rzadko trafia się jakaś pusta i chociaż wszystkie wydają się takie same, każda z nich różni się od siebie i ma w sobie coś niepowtarzalnego. I miała całkowitą rację, sam lepiej bym tego nie ujął. Ta seria pełna jest niespodzianek, pełna pysznych orzeszków, ale poza tym upragnionym smakiem niesie ze sobą o wiele więcej wartościowych rzeczy. W odróżnieniu jednak od jedzenia, o czym przekonuje się w tym tomie Sally, te „Fistaszki” nie tuczą i nie można się nimi przesycić. Tom jest solidny, grubo ponad trzysta stron pasków, a niedosyt pozostaje. Cóż, taki już urok najlepszych opowieści – aż szkoda, że na kolejny zbiór trzeba czekać jeszcze pół roku.


To wszystko prowadzi jednak do oczywistej konkluzji. „Fistaszki” to znakomity produkt, dzieło ponadczasowe, doskonałe zarówno dla najmłodszych, jak i najstarszych czytelników, łączące w idealnych proporcjach elementy rozrywkowe i wyższe wartości i jednocześnie wspaniale narysowane. Poza tym to absolutna klasyka, którą znać po prostu wypada. Polecać nie trzeba, ale i tak to zrobię, sięgnijcie koniecznie, bo naprawdę warto.

Komentarze

Prześlij komentarz