MONTE
CHRISTO I EROTYKA
Historia wydawania mangi na polskim
rynku zaczęła się od dzieła opowiadającego o rzeczach, jakże egzotycznych z
perspektywy Japończyka, bo historii Polski. I podobnie egzotycznym dziełem jest
także najnowsza jednotomówka od Waneko, „Hrabia Monte Christo”. Jako człowiek
za opowieściami historycznymi nieprzepadający, podchodziłem do całości bardzo
ostrożnie. Ostatecznie jednak okazało się, że najnowsze (przynajmniej na naszym
rynku) dzieło Eny Moriyamy to kawał dobrego komiksu, wiernego pierwowzorowi,
choć przesyconego typowo mangowym klimatem i pełnego elementów
charakterystycznych chociażby dla „Herezji miłości” tej autorki.
Rok 1814. W Japonii trwa druga
połowa okresu Edo, tymczasem Napoleon Bonaparte ucieka ze swojego więzienia, by
odzyskać tron. W owym czasie Edmund Dantes, młody mężczyzna mający zostać
kapitanem statku, staje się posiadaczem pewnego listu. Nie wie jeszcze, co to
dla niego oznacza, ale kiedy wraca do swojej ukochanej Mercedes, by wziąć z nią
ślub, zostaje aresztowany i zesłany do twierdzy d’If – miejsca dla więźniów
politycznych, z którego nikt nigdy nie wraca. To tam dojrzewa w nim pragnienie
zemsty za niewinne skazanie i utracone lata. Kiedy więc wydostaje się na
wolność, zaczyna działać, stawiając wszystko na jedną kartę…
Każdy, komu podoba się seria
„Herezja miłości” koniecznie powinien poznać także „Hrabiego Monte Christo”.
Nie ważne, jakie ma preferencje gatunkowe czy tematyczne, bowiem właśnie w tej
adaptacji najbardziej cenionej (i przy okazji liczącej sobie już niemal 175
lat) powieści Aleksandra Dumasa ojca Moriyama pokazuje swój charakter. To
zresztą od niniejszej mangi zaczęła się jej kariera, więc możemy przekonać się,
jak bardzo już na tym etapie Ena była ukształtowana, jako autorka.
A widać to bardzo wyraźnie. Choć
mangaczka bierze na warsztat dzieło legendarne, wyciąga z niego jedynie samo
sedno, zachowując zarówno realia, jak i najważniejsze wątki, i obleka w coś
własnego. Mamy więc tu sporo humoru, bez którego nie obędzie się żadna, nawet
najpoważniejsza manga (co zawsze dodaje im realizmu, bo w końcu w życiu nikt
nie jest tylko poważny, prawda?), a także jeszcze więcej erotyki i namiętności.
Jest tu też dość mocno podkreślony wątek romantyczny, zaprezentowany w stylu,
do jakiego przyzwyczaiły nas kobiece miłosne mangi – w szczególności te
kostiumowe.
I w podobnej stylistyce utrzymana
jest też szata graficzna, momentami kojarząca się z pracami pań z grupy Clamp
(pamiętacie jeszcze „X”, „Chobits” czy „Cardcaptor Sakura”?). Kreska jest tu
podobna do ich mroczniejszych komiksów, cieniowanie i użycie rastrów też
kojarzą mi się chociażby z nigdy niedokończonym „X”, a do tego mamy
rewelacyjnie oddane tła i bogactwo detali, tworzące na naszych oczach
niesamowite obrazy. Nie zapominajmy też o świetnym wydaniu, pogrubionym, o
powiększonym formacie, choć z jednoczesnym zachowaniem standardowej ceny, a to
cieszy.
I chociaż „Hrabia Monte Christo” ma
swoje minusy, jak chociażby nieco zbyt szybko poprowadzona fabuła (gdyby to
była dłuższa seria, byłoby dużo lepiej, ale i tak jest naprawdę dobrze), całość
warto polecić nie tylko miłośnikom twórczości Moriyamy. Owszem, to bardziej
kobieca, niż męska manga, jednak zarówno sam temat, jak i spora doza erotyki
przemówi także do płci brzydkiej. Dlatego ze swej strony polecam, bo to jedna z
lepszych jednotomówek od Waneko.
Komentarze
Prześlij komentarz