STRANGE-WERSUM
Jason Aaron nigdy nie był i nie będzie
jakimś wybitną scenarzystą. Zrobił kilka dobrych komiksów, reszta jednak to nic
innego, jak powtórka z rozrywki i kopiowanie motywów, które wszyscy doskonale
znają. Do głosu dochodzi tutaj prawda z „Rejsu”, że lubimy to, co już znamy. I
tak też jest z jego „Doktorem Strange’em”. Akurat komiks ten wyszedł mu nieźle,
ale oparty został na mocno zgranym motywie, który nawet polscy czytelnicy,
mający dostęp zaledwie do ułamka komiksów wydawanych na amerykańskim rynku
(przynajmniej w rodzimym języku) w ostatnim tylko czasie mogli czytać kilka
razy w różnorakim wykonaniu.
Doktor Strange, potężny magik, ma
problem. Pewnego dnia jego zaklęcia przestają działać, a na dodatek okazuje
się, że ktoś poluje na czarnoksiężników z innych wymiarów. Cela ma jeden: wymordować
ich wszystkich. Strange będzie musiał stanąć do walki, ale co może zrobić w
obecnej sytuacji?
Całkiem niedawno temu Spider-Meni z
różnych rzeczywistości musieli połączyć siły, bo potężny wróg mordował ich w
różnych wymiarach (w Stanach niedawno wrócono – znów! – do tego tematu).
Superman wraz z ze swymi alternatywnymi wersjami też musiał stawić czoło
polującemu na nich tajemniczemu przeciwnikowi. To oczywiście tylko dwa
przykłady, zresztą mocno oparte na pomysłach, które w komiksowej branży znane
są od dekad. W końcu nawet „Kryzys na nieskończonych Ziemiach” (bohaterowie ze
wszystkich wymiarów łączą siły w walce z wrogiem chcącym ich zniszczyć) czerpał
z wątków wymyślonych przez poprzedników. Pomiędzy tymi opowieściami znajduje
się całe mnóstwo im podobnych. Aaron dokłada do nich swoją cegiełkę, robiąc to
w sposób całkiem niezły, ale nie wybijający się szczególnie na tle bogatej
tradycji.
Ten temat zawsze dobrze się
sprzedaje, zawsze pociąga czytelników (nie będę ukrywał, że i ja w pewnym
stopniu dałem się wciągnąć), a scenarzysta nieźle wykorzystał jego potencjał.
Stworzył w ten sposób szybką i przyjemną w odbierze lekturę, przy której nie da
się nudzić, nawet jeśli jest bezrefleksyjna. Samą wtórną tematykę spróbował
przełamać tym i owym, jak mu wyszło, każdy już będzie musiał ocenić sam. Nie
zawiódł na szczęście, tak jak się tego obawiałem i mogłem przeczytać naprawdę
przyzwoity komiks superhero, w którym nie brakowało też paru całkiem dobrych
momentów, a solidna ilość stron dostarczyła mi rozrywki na parę nieźle
spędzonych godzin. Lepszej od wspomnianego już Supermana.
Najlepiej jednak i tak wypadła
szata graficzna. Pamiętam czasy, kiedy Bachalo rysował realistycznie i
szczegółowo. Pamiętam też okres, kiedy jego pierwsze próby z cartoonowymi
ilustracjami niestety mnie nie kupiły. W ostatnich latach jednak jego
uproszczony styl z mangowymi naleciałości ma swój urok, wpada w oko i był
bodajże najlepszym, co pod względem graficznym przytrafiło się serii „Uncanny
X-Men” Bendisa z Marvel Now. Tu dostajemy dużo tego, co artysta ma najlepsze w swoim
repertuarze i oglądanie „Doktora Strange’a” staje się czystą przyjemnością,
podnoszącą wartość całego tomu. Do tego mamy standardowo świetne wydanie (jak
to dobrze, że w linii Marvel Now 2.0 ukazuje się tyle grubych albumów, jest
bowiem co czytać) i dobra cena. Miłośnicy Strange’a koniecznie powinni całość
poznać. A i po prostu fani opowieści Marvela nie poczują się raczej zawiedzeni,
bo album nadaje się do czytania bez znajomości losów bohatera.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz