POWRÓT MROCZNEGO WAŻNIAKA
Kiedy ten komiks pojawił się na polskim rynku,
TM-Semic, które pod koniec swojego istnienia z wydawania „Lobo” uczyniło
jeden ze swoich filarów, już nie istniało, a komiksy w kioskach były
rzadkością, jeśli zdarzały się w ogóle. Mandragora, choć podobnie jak Egmont,
nie żałowała ciekawych tytułów, celowała bardziej w rynek księgarski, a co za tym idzie, w tamtym czasie ich tytuły nie były zbyt ogólnodostępne. Szczególnie w mieścinach takich, jak moja, gdzie księgarnie o komiksach nie słyszały i nie zawracały sobie głowy czymś takim. Jednak od
czasu do czasu Mandragora rzucała coś do kiosków RUCH-u, czasem tylko początkowe zeszyty tak do mnie docierały, by reszta przestała trafiać do takich punktów, czasem wpadała całość.
I właśnie jednym z takich dostępnych u mnie w całości komiksów był wydawany w formie zeszytów „Lobo: Wyzwolony”. Cieszyłem
się wtedy jak dziecko i chociaż rzecz okazała się nieco słabsza, niż się na to
zanosiło, i tak była bardzo dobrym komiksem. Świetną satyrą i odtrutką
na idiotyzm wszelakiej poprawności.
Lobo upadł. Jego kariera załamała się. Teraz, kiedy
lata dawnej świetności ma już za sobą, pracuje za marne grosze byle związać koniec
z końcem, a zadania przecież wcale nie stały się nagle łatwiejsze. Zmęczony
pracą ma już wszystkiego dość, ale nadarza się niezwykła okazja: zabójstwo
polityczne za pół miliona. Jak mógłby się na to nie skusić? I tak oto nasz
rzeźnik wyrusza na Dalekie Rubieże skąd trafia na planetę Jaba Daba Du, gdzie
ma zabić Nababa Abui. Jego poszukiwania nie są wcale łatwe, bo wszyscy
mieszkańcy na jakiekolwiek pytanie reagują specyficznie, popełniając bardzo
wybuchowe i widowiskowe samobójstwa. Ale kiedy w końcu dopada władcę… zgodnie z
tradycją sam staje się Nababem planety. Teraz ma wszystko: kobiety, pieniądze,
ludzi spełniających wszystkie jego zachcianki. Gdzie haczyk? No właśnie, gdzie? I
co z tego wyniknie?
Miniseria „Lobo: Wyzwolony" to istna rewolucja
w świecie rzeźnika. Od pierwszych stron trafiamy w niej w sam środek opowieści, którą nie do
końca jeszcze rozumiemy. Jak to się stało, że Lobo stracił całą swoją pozycję? Czemu
musi imać się marnych robót? Co się z nim w ogóle dzieje? Odsłaniane powoli
fakty zaczynają powoli układać się w jedną z ciekawszych fabularnie opowieści o Lobo na
naszym rynku. A jednocześnie sama akcja teraźniejsza okazuje się być wcale nie
mniej ciekawa, niż pytania z przeszłości i autentycznie wciąga i bawi. Jednocześnie ten komiks to wtedy wielki powrót po latach, bo po tym, co widzieliśmy w „Lobo / Demon", seria z Ważniakiem przestała się ukazywać, a sam Lobo pojawiał się tylko okazjonalnie w przygodach Młodej Ligii, ale to w dziecięcej wersji, jako L'il Lobo (albo, jak ktoś woli Slobo), więc był to pierwszy solowy tytuł z Ważniakiem od czterech wtedy lat. A przy okazji naprawdę dobry i przypominający, jak powinno się o nim robić komiksy. No i ta jego treść ciekawie koresponduje z tą nieobecnością Drania w komiksach.
Scenariusz Giffena to bowiem kawał świetnej
rozrywkowej opowieści satyrycznej (w krzywym zwierciadle ukazującej władzę,
bliskowschodnie realia i tym podobne elementy), pełnej autoparodii i nawiązań
do starych opowieści o Lobo. I nie tylko, pojawia się tu przecież Robak
Przyczajka, inny wymyślony przez artystę bohater, postać w Polsce nieznana, z którą dzięki temu komiksowi mamy okazję bliżej się zaznajomić, a i nabab kojarzy się tu z kalifem z przygód Iznoguda. Poza tym „Wyzwolony”
to po prostu kawał świetnego typowego „Lobo”, na początku może nieco
odmienionego – bo i design postaci nieco się zmienił, i powagi jest więcej – ale
szybko przekonujemy się, że to jednak stary, dobry Ważniak. Krwawy, brutalny,
nieprzyzwoicie śmieszny, odpychający, wulgarny, kontrowersyjny, ale jakże
oczyszczający. Nawet jeśli nie tak dobry, jak najlepsze historie z nim w roli głównej, bo jednak jednocześnie czegoś mi tu zabrakło. A może za dużo było nie do końca trafionych wtrąceń innych artystów?
Tak czy inaczej świetna to historia jest (z nieco niedorobionym zakończeniem), a przy tym jakże wyśmienicie zilustrowana. Rysunki
Alexa Horleya, który razem z Giffenem zrobił kultowy album „Lobo: Śmierć i
podatki" to absolutna bomba! Genialne ilustracje przepięknie malowane
farbami. Zachwycające jakością i odpychające brutalnością, hiperrealistyczne i
śmieszne zarazem (kiedy tego trzeba). Czasem przetykane zostają prostymi
pracami innych artystów, od cartoonowych wstawek, do typowego dla amerykańskich
komiksów grafik, ale wszystko to ma swoje umotywowanie. Gdyby ten komiks wyszedł
w Polsce za czasów świetności TM-Semic (wtedy jeszcze nie powstał, ale cóż),
byłby dziś darzony takim kultem, jak np. „Batman / Sędzia Dredd: Sąd nad Gotham”,
a teraz pozostaje już nieco zapomniany. Była szansa, że pojawi się w kolekcji „WKKDC”,
bo w oryginale właśnie ta historia została opublikowana w tomie o Lobo, ale nie
wyszedł.
Co pozostaje? Szukać wydania od Mandragory, zarówno
zeszytowego, jak i kolekcjonerskiego, albumowego. A warto, bo to jeden z najlepiej narysowanych
i naprawdę dobrze napisany „Lobo” wydany w naszym kraju. Nie do końca
spełniony, ale i tak należący do tych najbardziej wartych poznania przygód Rzeźnika. Ot taki lobowy odpowiednik „Powrotu Mrocznego Rycerza". I kropka.
Komentarze
Prześlij komentarz