Astonishing X-Men #2: Człowiek zwany X - Charles Soule, Phil Noto, Paulo Siqueira, Matteo Buffagni, Aco, Ron Garney, Gerardo Sandoval
XAVIER
POWRACA
Po świetnych seriach „All-New X-Men” i „Uncanny
X-Men” pisanych przez Bendisa, pracę nad przygodami Marvelowskich Mutantów
przejął znakomity Jeff Lemire. Co prawda nie do końca odnalazł się w tych
klimatach, ale i tak jego run był ciekawy i warty uwagi. Kiedy po evencie
„Inhumans kontra X-Men” Lemire odszedł z pokładu, ster przejął Charles Soule i
z równie dobrym skutkiem zaczął sprowadzać Charlesa Xaviera zza grobu. A teraz
kontynuuje to, co zaczął i jego album „Człowiek zwany X” pokazuje, że pisarz ma
w rękawie kilka asów i warto jest śledzić jego wersję Dzieci Atomu.
X-Men nigdy nie mieli łatwo, ostatnio jednak
problemów przybyło. Najpierw ich mentor został zabity przez Cyclopsa, potem
doszło do rozłamu między Mutantami, a w końcu do śmierci wielu z nich w wyniku
kontaktu z mgłą terrigenową. Teraz Xavier powraca i chce za wszelką cenę
uratować świat. Do tego na scenie znów pojawia się Proteus, a wciąż osłabieni
po starciu z Shadow Kingiem X-Men muszą się z nim uporać, ale czy będą w
stanie? Co gorsza Psylocke zmaga się z kolejnymi problemami. Pojawienie się
niejakiego X będzie wymagało podjęcia przez nią trudnej decyzji, od której
zależeć będą losy Londynu…
Czytając poprzedni tom „Astonishing X-Men” nie
czułem tego, ale teraz odnoszę nieodparte wrażenie, że Solue postanowił w
swojej opowieści wrócić do szalonych lat 90., okresu może nie szczególnie
dobrego dla komiksów, ale na pewno pełnego mrocznych i pogmatwanych opowieści.
X-Men przeżywali wtedy wiele przygód rodem z telenowel, ich wzajemne relacje
plątały się z każdą chwilą coraz bardziej, a jednocześnie twórcy znajdowali
czas, by opowiadać o różnych członkach drużyny i skupiać się na ich własnych
losach. I to właśnie widać w „Człowieku zwanym X”.
Gdy poprzedni scenarzyści skupiali się na
uśmiercaniu postaci i rewolucjonizowaniu ich podejścia do spraw ludzie-mutanci,
Soule przywraca nam Xaviera, sięga po dawno niewidziane postacie, jak Proteus
(jeden z moich ulubionych wrogów X-Men, genialnie ukazany w „Ultimate X-Men:
Światowe tournée” Marka Millara) i pokazuje bardziej solowe przygody Psylocke.
Jego skład drużyny nie jest oczywisty, przygody ekipy natomiast są bardzo
typowe, ale w sentymentalny i przyjemny sposób.
Wszystko to zaś uświetnia udana szata
graficzna w wykonaniu dość bogatej ekipy ilustratorów. Jedni radzą sobie
lepiej, inni gorzej, ale jako całość album wypada przyjemnie dla oka, choć
bardzo różnorodnie. Wszystko to zaś, razem wzięte, składa się na udaną
kontynuację udanej serii i każdy miłośnik przygód X-Men znajdzie tu coś dla
siebie.
Ja ze swej strony jak zawsze polecam. Mutanci
to w końcu obok Spider-Mana moi ulubieni bohaterowie od Marvela i zawsze
chętnie sięgam po ich przygody. Tym bardziej, gdy są udane, a z takimi właśnie
mamy tu do czynienia.
Komentarze
Prześlij komentarz