„Giant Days” to w chwili obecnej najlepsza seria,
jaką obok „Maski” i „Deadly Class” ma w swojej ofercie Non Stop Comics. A
paczka dziewczyn zaludniających strony tej serii plus towarzyszący im faceci,
to jedna z najlepszych komiksowych ferajn jakie znam. Nic zatem dziwnego, że na
każdy kolejny tom czekam z niecierpliwością i za każdym razem bawię się
doskonale. I dokładnie tak samo bawiłem się czytając tę część.
Nadszedł ostatni rok studiów. Czy tym razem życie
Susan, Esther i Daisy może biec choć trochę spokojniejszym torem? Mowy nie ma!
Wszystko znów zaczyna się sypać, sytuacja komplikować, a nasze bohaterki starają
się przetrwać. A próbować przetrwać jest co…
Siła „Giant Days” to siła wszystkich tych
obyczajowych komedii, które ukazują nam trafnie nasze życie, problemy czy rzeczywistość,
jednocześnie wyolbrzymiając wszystko, wyśmiewając i przełamując dodatkiem
fantastyki, kryminału czy czegoś w tym guście. Siła wszystkich tych opowieści,
które śmieszą nas, poprawiają nam humor, a jednak pozostają gorzkie, trafne i
jakże bliskie każdemu odbiorcy. I robią to w sposób, jaki w komiksie rzadko się
zdarza – jedynie chyba komiksy Terry’ego Moore’a zdołały zrobić to lepiej.
Dlatego tak wyśmienita jest to zabawa. I dlatego
też żal jest, że gdy pisze te słowa, seria jest już zakończona (czternasty tom
będzie ostatnim, choć liczę, że po polsku ukażą się też dodatkowe albumy „Giant
Days: Early Registration” i „Giant Days: Extra Credit”). Zanim jednak dotrzemy
do tego momenty, mamu okazję czytac tom dziesiąty, a ten nie zawodzi. Czasem,
czytając tą serię, mam wrażenie, jakbym oglądał „Świat według Bundych” czy
„Teorię wielkiego podrywu”. Innym razem, czuję się, jak w trakcie seansu
dobrych młodzieżowych komedii z lat 80. – w szczególności Johna Hughesa i Amy
Heckerling. Bywa nawet, że mam podobne wrażenia, jak przy najlepszych odcinkach
„Świata według Kiepskich”. Przede wszystkim jednak seria ma własny charakter,
klimat, urok i magię.
Kocham śmiać się z tą serią i kocham wzruszać. Uwielbiam
to, jak gra na moich sentymentach, przypominając o dawnych czasach, ale bez
patrzenia na te szczeniackie lata u progu dorosłości przez różowe okulary.
Choć, owszem, tego różu trochę jest. Musi być. Ale nie jest naiwny i świetnie
współgra z całości. I uwielbiam wreszcie też te ilustrację cartoonowe,
przesadnie kolorowe, ale idealnie oddające świat, bohaterów, ich mimikę i
niezwykłości, które czasem wkraczają w ich prosty, ale jakże poplątany żywot.
Nie znacie? Przeczytajcie koniecznie. Świetna seria
dla każdego, kto lubi emocje i chce identyfikować się z postaciami. Może na
pierwszy rzut oka na to nie wygląda, ale to absolutnie wyśmienita seria, którą
chce się czytać i do której jeszcze nieraz wrócicie.
Komentarze
Prześlij komentarz