Batman #10/1993: Burzyciel. Marzenie jest wieczne / Legenda Mrocznego Rycerzyka – Alan Grant, Jim Aparo, Kevin O'Neill
Kevin O’Neill rysuje, jakby kopiował Simona
Bisleya. A Alan Grant pisze szaloną przygodę, jakby nie chciał wychodzić z
butów scenarzysty „Lobo”. I chociaż zeszyt ten nie zyskał nigdy takiej sławy i
uznania, jak wiele kultowych polskich „Batmanów”, warto sobie o nim przypomnieć
i pamiętać, że coś tak dziwnego i szalonego zagościło na polskim rynku.
Ten zeszyt „Batmana” składa się z dwóch opowieści.
Pierwsza z nich, którą pozwolicie, że pominę, to trzecia część „Burzyciela” i
nie ma sensu omawiać jej oddzielnie. Skupmy się więc na interesującej nas opowieści.
Batman przesłuchuje bandziora. Norma. Była przestępcza
akcja, jak zwykle coś poszło nie tak, bo nietoperek wkroczył do akcji, ale
jeden z łotrów przeżył coś, co teraz wyznaje. A mianowicie spotkał skrzata w
stroju Batmana. Czy to możliwe, by tak było w rzeczywistości? A może wszystko
to wina narkotyków?
Chociaż ten komiks nie jest tak szalony, jak Lobo –
mimo iż Lobo w pewnym sensie też się tu pojawia – to jednak z regularnych,
typowych i kanonicznych „Batmanów” jest on chyba najbardziej szaloną
opowiastką, jaka zagościła na polskim rynku. Co prawda lepiej bawiłem się
czytając „Batman/Lobo”, niemniej i tak „Legenda Mrocznego Rycerzyka” do mnie
trafia i dobrze bawiłem się wracając do niej po latach.
Zapoznanie polskich czytelników z cartoonowym światem
mini-Batmana odbyło się tu w bardzo przyjemny sposób. Fabularnie rzecz jest
prosta, ale sympatyczna, typowa dość, ale przełamana elementami szaleństwa i
trafionym humorem. Połączenie przesłuchania i bandyckiej akcji z komediową
lekkością i cartoonową fantastyką daje udany efekt finalny, ale nie ma się co
oszukiwać, że najlepsze pozostają i tak ilustracje O’Neilla.
Ten komiks nie mógł zostać klasycznie zilustrowany.
Tu trzeba było brudu, lekkości o szaleństwa i O’Neill, kopiując nieco styl
Simona Bisleya, a jednocześnie nie zapominając od bardziej typowym, dla
batmanowych historii podejściu. Do tego dochodzi świetny kolor, barwny, posiadający
swój kiczowaty urok niczym kino lat 80. I mnie to kupuje. Do mnie to trafia. I
uważam, że to kolejny zeszyt wart pamiętania, nawet jeśli nie stał się obiektem
kultu.
Komentarze
Prześlij komentarz