Amazing Spider-Man Vol. 6 #6 (900) - Zeb Wells, Ed McGuinness, Daniel Kibblesmith, David Lopez, Jeff Loveness, Marcos Martin, Todd Nauck, Dan Slott,

KIM JEST SPIDER-MAN?

 

Szósty zeszyt szóstego volume’u „Amazing Spider-Mana” to jednocześnie 900 numer serii. Fakt, że jubileusz ten zbiegł się z obchodami sześćdziesiątej rocznicy powstania przyjaznego pajęczaka z sąsiedztwa, mógł pobudzić apetyt na zaserwowanie czytelnikom czegoś wielkiego. I jest zawód, bo ten zeszyt wypada nieźle, ale tylko nieźle. Tak, jak wszystkie dotychczasowe z ostatnich miesięcy. I nie zaskakuje tak, jak zapowiadano i jak powinien.

 

Fabuła w sumie jest bardzo prosta. Peter świętuje urodziny, ale jak zwykle jego szczęście daje o sobie znać i nagle na imprezkę, dosłownie, wbija się J. Jonah Jameson z mackami Doc Ocka. Okazuje się, że doktorka ktoś uprowadził i Pajączek musi ruszyć mu na ratunek. A tymczasem ten sam wróg porywa bliskich Petera z jednym tylko zamiarem, dowiedzieć się, kim jest Spider-Man. Gdy Peter staje do walki z adaptoidem, który posiadł moce całej Złowieszczej Szóstki, jego rodzina i znajomi starają się przetrwać…

 

Jak na jubileusz, dzieje się tu wszystko zbyt lekko i zbyt swobodnie. A przede wszystkim ze zbyt małym znaczeniem. Czyta się to dobrze, chwała Bogu, że Wells darował nam nadmiar dialogów, bo te sporoby zepsuły, ale całą swoją fabułę oparł na zgranych motywach. Nie ma tu nic oryginalnego, historia co chwila wraca do przeszłości i czerpie z niej pełnymi garściami, to z klasyki, to z nowszych rzeczy. Za mało tu powagi, akcja, choć dynamiczna nie porywa, wątek romantyczny raczej nuży niż emocjonuje, a co gorsza dostał naprawdę niewiele miejsca. Co gorsza, bo nawet jeśli do końca do mnie nie trafia w tym układzie, nadal mógł być najlepszym, co zeszyt ma do zaoferowania.

 

Czytając ten zeszyt, szybko dochodzi się do wniosku, że wrzucenie w treść urodzin Petera – nie pierwszy zresztą raz, z tym, że przed laty J. Michael Straczynski w zeszycie #500 pokazał, jak należało to zrobić – nie wystarczy, by rzecz była jubileuszowa. Tak samo, jak połączenie mocy sześciu najważniejszych (no prawie) wrogów w jedno czy wcielenie, choć na chwilę, Pajęczaka w szeregi Złowieszczej Szóstki (tu lepiej sięgnąć po „Ultimte Six” Bendisa). Czyta się to lekko i to tyle. Ten zeszyt lepiej by się sprawdził, jako kolejny regularny numer, niż rzecz do celebracji tak ważnej rocznicy, bo zabrakło w nim mocy.

 


Także graficznie. Ed McGuinness zrobił tu jedne z najlepszych rysunków w swojej karierze, nadal jednak dla mnie są one za cartoonowe, zbyt ekspresyjne w scenach humorystycznych i lekkie. Do tej opowieści pasują, nie mam co do tego wątpliwości, ale znów chciałbym w takim numerze jak ten, czegoś niezwykłego. Czegoś, co zapadłoby mi w pamięć.

 

I właśnie pod szyldem takiej zwyczajności przebiegają te obchody. Obchody 60-lecia, obchody 900. numeru. Mogło być zdecydowanie lepiej, bo to chyba najsłabszy z takich jubileuszowych numerów, choć patrząc na współczesne komiksy mogło być też gorzej. Ja mam tylko nadzieję, że tysięczny „Amazing” będzie stał jednak na wyższym poziomie.

Komentarze