Deadly Class #11: Czułe pożegnanie, cz. 1 – Rick Remender, Wes Craig

BEGINNING OF DEADLY END

 

They can't make things worse for me

Sometimes I'd rather die

They can tell me lots of things

But we don't see eye to eye

- Agent Orange

 

Jest nowy, przedostatni tom (a raczej pierwsza część ostatniego) „Deadly Class”. I bardzo dobrze, bo udana to seria i tylko szkoda, że Non Stop poszedł ścieżką oryginalnego wydania i ten finał wydaje nam podzielony na dwie części. Ale dobrze, że jest no i dobrze, że seria już się kończy, bo nadal jest bardzo dobra, a dalsze jej ciągnięcie to byłoby już solidne rozwodnienie całości. Więc cieszę się i chętnie bym już dorwał kolejną część, żeby doczytać do końca. A na razie mówię po prostu – fajnie było i pobudziło apetyt.

 

Zaczyna się ostatni story arc. Pora rozliczyć się z grzechami, z problemami i tajemnicami, które wychodzą na światło dzienne. A w tym szalonym wirze śmiercionośnej rozgrywki są oni – Marcus i Saya, czyli ci najgroźniejsi z najgroźniejszych. I będą musieli stanąć naprzeciwko siebie. a przy okazji podjąć decyzje, które zaważą na przyszłości i mogą zmienić wszystko!

 

Się rozpisał Remender w tej serii, jak nigdy. Zawsze, jak coś robi, ogranicza się do dość niewielkiej ilości zeszytów. Okej, może jak siedział nad seriami superhero dla Marvela to trochę tam gościł, acz też nieprzesadnie długo, ale solowo to raczej szybko i konkretnie wszystko robi – czasem trochę dłużej („Fear Agent”), czasem krócej („Tokyo Ghost”). No a z tego wszystkiego „Deadly Class” wyszło mu chyba najdłużej, więc widać, że lubił to i mu się chciało. No ale jeśli wiecie co nieco o autorze, to wiecie, że to depresyjny ponurak, czarnowidz i na dodatek facet, który nienawidzi wspomnień ze szkoły średniej. I to się tu czuje.

 


No ale abstrahując od tej głębszej warstwy znaczeniowej opowieści, „Deadly Class” to kawał świetnej opowieści akcji starającej się – skutecznie zresztą – oddać estetykę, klimat i feeling tamtych lat. A że rzecz stoi i akcją, i klimatem, na tym się skupia, co wychodzi jej jak najbardziej na dobre. Co tu właściwie dużo mówić, wszystko jest takie, jakie być powinno – krwawe, brutalne, mroczne, ale jednocześnie lekkie, dynamiczne, z pewnym specyficznym poczuciem humoru, przekonujące, choć absurdalne i jednocześnie bardzo jaskrawe w swej kolorystyce. I jednocześnie czuć, że to już finał, że za rogiem czeka nas koniec. I szkoda będzie się rozstawać z tym wszystkim, ale na razie po prostu dobrze się bawię, cieszę ze znakomitych w swej prostocie ilustracji i jestem zadowolony, że seria nadal tak dobrze wypada.





Komentarze