Godzilla Minus One


GODZILLA Z DUŻYM MINUSEM

 

„Godzilla Minus One”. No pierwszy japoński film o Gadzinie bodajże od czasów milenijnej odsłony, który trafił do polskich kin, więc wydarzenie spore. Na dodatek wszędzie takie ochy, achy i zachwyty, a mnie to jakoś nie porwało. Pierwsze zapowiedzi nie zachwyciły, zwiastun nie urzekł, w końcu obejrzałem film i to taka popkulturowa kalka. Spoko kino, lepsze od większości „Godzilli”, które już na początku istnienia serii stały się absurdalnym kiczem, ale gdzie temu do oryginału, gdzie temu do „Shin Godzilli” Anno. Popatrzeć momentami jest na co, nie przeczę, ale zabrakło napięcia i jakiejś mocy, która zrobiłaby wrażenie.

 

Druga wojna światowa się skończyła, ale Japonia nie jest bezpieczna, bo tajemniczy dinozauropodobny stwór Godzilla, z którym jeden z bohaterów miał styczność w 45., powraca i będzie siał śmierć i zniszczenie. Czy da się go powstrzymać? A jeśli tak, to jakim kosztem?

 

Chociaż zwiastun i zapowiedzi mnie nie kupiły i tak na „Minus One” czekałem i miałem wielkie nadzieje z nią związane. No i zawód, bo już pierwsze sceny pokazały, że jednak to nie jest film dobrze wyważony. Zobaczcie sami, początek jakby wyrwany z „Parku jurajskiego” popełnia kardynalny błąd, którego uniknęli i twórcy oryginału, i Anno i nawet Spielberg w swoich superprodukcjach wystrzegał się go jak ognia – pokazuje nam Godzillę. Ja wiem, że to jeszcze taka mała i w ogóle, i ja wiem, że każdy i tak wie w zasadzie, co zobaczy, więc po co ukrywać, ale… Jeśli nie chce się ukrywać, to daje się od początku i idzie w efekt, idzie w epickość, akcję, tu twórcy zaraz potem zaczynają nam dawkować temat i jakoś nie wyważają tej kwestii. Zamiast na początku ukryć Godzillę, pokazać nam fragment, jakąś niepewność i zrobić atrakcję z powolnego ukazywania jej na ekranie – bo przecież widz, choć wie, jak Gadzina wygląda, czekałby na to, jak prezentuje się w tej konkretnie odsłonie – widzimy ją, a potem jakby twórcy zorientowali się, że jednak nie ma co za dużo i od razu i próbują stonować wszystko, wycofać, wydzielać nam. I zbędnie, bo już atrakcję widzieliśmy, wiemy, co będzie dalej i zaczynamy się nudzić.

 


Czym? A no typową historią wojenną jakich wiele. Takim melodramatyzmem, który jakoś nijak nie gra na emocjach, a przede wszystkim ciągnie się za długo.  W sumie te obyczajowe wątki to takie zbędne byle co: nie pogłębiły portretu postaci, więc i nic mnie one nie obchodziły, nie powiedziały nic ważkiego, choć miały ku temu możliwości i sprawiały wrażenie zapychacza. Fajnie to wizualnie zrealizowane, zniszczona Japonia, gruzy, od tej strony nic do zarzucenia nie mam, ale jeśli o treść chodzi, wszystko jest grubą kreską nakreślone, dość topornie. Stara „Godzilla” może i nie była subtelna, ale miała wyraziste przesłanie, ta jakby wahała się czy chce być kinem (anty)wojennym, czy epic movie i w ostatecznym rozrachunku nie jest ani tym, ani tym. Ma momenty, ma fajne sceny (choć najlepsze to kradzione, jak początkowy pościg Godzilli za łodzią zbierającą miny, jakby żywcem wzięty ze „Szczęk”), dobre efekty i ma parę głupot – jak to Godzilla, choć tym razem tak na serio podane to wszystko, że bardziej rzuca się w oczy. Jest też patos, który mocno drażni, a już w finale to w ogóle tragicznie beznadziejnie wypada, ale dostajemy także i sporo hołdu dla klasyki, z wykorzystaniem niezapomnianej ścieżki dźwiękowej włącznie, acz ten hołd nie ma siły wybrzmieć i zaczyna przypominać kopiowanie wątków i elementów, a nie list miłosny do wielkiego dzieła sprzed lat.

 


Efekt finalny? Nienajgorsze kino, ale to mogło – i powinno (w końcu na siedemdziesiątą rocznicę powstania nakręcone) – być czymś o wiele lepszym, więc wszystkich tych zachwytów nad produkcją nijak nie rozumiem. Odświeżyłem sobie niedawno klasyk, odświeżyłem „Shin Godzillę” i nadal robią wielkie wrażenie – mrokiem, podejściem rodem z survival horroru, nawet pewną głębią – a ten zawiódł. Ot kino zrobione jak od linijki, według schematów, z brakiem zaskoczeń, oczywistymi scenami i paroma momentami, które absolutnie nie powinny w ogóle znaleźć się w filmie. Lepsze to od amerykańskich godzillowych badziewi z ostatnich lat, ale… Jak po „Shin Godzilli” byłem zaintrygowany i pozytywnie zaskoczony, tak po „Minus One” jestem rozczarowany brakiem nawet prostej epickiej rozrywki, że o wyższych wartościach nawet nie wspomnę.

Komentarze