SWOJSKI
KING
Pamiętam, że Lewandowskiego (Macieja, nie Konrada)
coś tam w życiu czytałem i… No i zero pamiętam co. Sprawdziłem, w „Fantastyce”
było opowiadanko i na pewno miałem z nim do czynienia, kolejne było w
„Magazynie fantastycznym” i to na pewno przeczytałem całe, bo akurat to pismo
to ja lata temu od deski do deski, ale nic z tego w pamięć nie zapadło,
wrażenia nie zrobiło. Bywa. Więc do tej powieści podchodziłem z taką swoistą
niepewnością, tym bardziej, że opis sugerował fabułę tak zerzniętą z Kinga,
którego Lewandowski lubi, że to aż waliło po oczach ze wszystkich stron, z
okładką – i z modnym ostatnio zdobieniem w postaci barwionych brzegów, które to
też mamy w dziełach Kinga – włącznie. Ale w ostatecznym rozrachunku okazało
się, że „Grzechòt” fajny jest. nic odkrywczego, ale całkiem dobrze napisany i
przyjemnie grający na sentymentach czytelników takich, jak ja.
Wakacje. Wieś. I trójka dzieci spędzających lato, w
tym Jakub, dzieciak, jakich wiele, który wyrusza na akcję z dreszczykiem
przygody. Czyli w skrócie: wdziera się na posesję sąsiada, o którym opowiada
się miejskie legendy i w szopie znajduje stare czarne auto bez kół. Nie wie
jeszcze, jak to wydarzenie – i utracona w trakcie odrobina krwi – zmieni jego
życie i do czego wszystko to już wkrótce doprowadzi…
W powieści autor nijak nie ukrywa, że z Kinga
czerpie pełnymi garściami i to czasem dość bezczelnie. Bo tak, dzieciaki,
wakacje, akcja – to przypomina kingowe ciało, ale i z tym dziwnym sąsiadem i
tajemnicami szopy inspiracje ciągną się jeszcze dalej, choćby do „Baśniowej
opowieści”, która to, nomen omen, była pierwszą książką Kinga u nas wydana z
barwionymi brzegami. Tajemniczy samochód w szopie? No to wiadomo, od razu
„Buick 8”, a fakt, że samochód pożywia się krwią i parę innych rzeczy to już
niemal plagiat „Chritsine”. A to widać już tylko po okładce, po przeczytaniu
blurba, a w środku jest tego więcej. I to mogłoby drażnić, odpychać, odrzucać,
no bo taki patchwork złożony z pomysłów innego faceta, nawet jeśli przeniesiony
w swojskie realia (kaszubska wieś, stąd tytuł, czy legenda o Czarnej Wołdze) to
jednak nic oryginalnego, nic autorskiego i rodzi wątpliwości czy autor potrafi
coś wymyślić. A co za tym idzie, czy warto.
Ale tu okazało się, że warto. Nie wiem, czy
Lewandowski ma własne pomysły, bo dla mnie tego w powieści nie widać, ale wiem
za to, że całkiem do rzeczy potrafi pisać. Że czuje to, co opisuje i dzięki
temu udaje mu się zbudować całkiem fajny klimat – z jednej strony taki
nostalgiczny, tęsknota za beztroskim dzieciństwem, jakiego obecne pokolenia
pewnie już nie zaznają – z drugiej przygodowego horroru z dzieciakami w roli
głównej i rodzimą wsią, jako miejscem akcji. I jakoś udaje mu się przekuć
wszystkie te zaczerpnięcia, podkradania i przemycenia z prozy Kinga w coś, co
zamiast odrzucać nachalnością, budzi w fanach autora sentyment. Okej, są
momenty i rzeczy, które mógł stonować, bardziej w swoje pójść, a nie kingowe,
ale i tak jest dobrze. Zaskakująco dobrze, bo fajnie napisane, fajnie
posklejane, z nastojem i jakimś takim przyjemnym feelingiem.
W skrócie: pozytywne zaskoczenie. No i bardzo
ładnie wydane. Na zbliżające się wakacje, w sam raz.
Komentarze
Prześlij komentarz