The X-Files: Antibodies – Kevin J. Anderson

ZARAZA I TECHNOLOGIA

 

„Antibodies” to pierwsza książka z serii „Z archiwum X”, jaką kupiłem. Nie pierwsza, jaką przeczytałem, bo długie lata przeleżała na półce (okej, w szufladzie, gdzie leżą takie czekające na „kiedyś tam” lektury), zanim w końcu nabrałem ochoty. Ale nabrałem, jestem, tu i nie powiem, że żałuję, choć też nie da się powiedzieć, żebym padł z zachwytu na kolana. Ot dość sprawna, typowa literatura środka, trochę dopełnienie serii, trochę odcinanie od niej kuponików. Poziom podobny, jak przy powieściach Granta, nie widzę w zasadzie większej różnicy, choć to przecież Anderson jest bardziej ceniony na gruncie powieści „X-Files”. Ale kto temat lubi, kto książki pochłaniał i znajdował w nich coś dla siebie, tu też znajdzie i śmiało może sięgnąć.

 

Zniknięcia ludzi. Zdeformowane ciała. Ozdrowienia. A w tym wszystkim Mulder i Scully, którzy rozwikłać muszą kolejną zagadkę w ich karierze. Problem w tym, że tym razem wróg jest niewidoczny, bo jest nim najprawdopodobniej wirus. Jak sobie z nim poradzą? I jaką ostatecznie prawdę odkryją?

 

Anderson pisze nieco inaczej niż Grant. Nadal lekko i prosto, acz z nieco większym ciężarem i innym rozłożeniem akcentów. Ma też nieco inne podejście do treści – o ile Granta bardziej interesował thriller psychologiczny na skrzyżowaniu z horrorem, o tyle współtwórcę kontynuacji, prequelów i spin-offów „Diuny” bardziej zajmuje (przynajmniej w tym tomie) thriller, ale z pogranicza medycyny i sensacji. Ot trochę, jakby z trzeciego sezonu „24 godzin” zrobić epizod „Z archiwum X”. i ja, uwielbiając oba seriale, nie narzekam, acz powiem szczerze, że czytając te powieści bardziej życzyłbym sobie czystego gatunkowo horroru, jak w najlepszych epizodach serii (czyli po części, jak w „Ruinach”, poprzedniej xfilesowej książce Andersona).

 

Wracając do książki, to po prostu lekki, prosty thriller pożeniony z różnymi tematami, szybki, czasem z dozą dramatyzmu, czasem z odrobiną klimatu. No nie jest to coś, co miałoby genialny nastrój serialu, postacie kreowane przez autora też nie są do końca tymi, które znamy z ekranu, bo jednak nic nie zastąpi tego, jak Duchovny i Anderson (Gillian, nie Kevin) wcielali się w swoje role. Acz jednak doceniam, że Kevin postarał się iśc w pewne nowe klimaty, takie, które potem wykorzystano choćby w najnowszych dwóch sezonach serii. Acz jednak temat wirusa czy technologii, jakie tu są poruszane, lepiej wypadły np. w epizodzie „My Struggle II”. Ale i tak w tej wersji, serwowane prostym stylem, też całkiem dają radę.

 

I to właściwie tyle. Za wiele nie ma co dodawać. Seria oryginalnych powieści „X-Files” ukazywała się w latach 1994-1999 i doczekała się łącznie sześciu części. Reszta to były książeczki młodzieżowe oparte na serialu. Co prawda do tematu wracano jeszcze parę razy, w latach 2015-2016 wydają trzy antologie opowiadań z uniwersum, a rok później dwie powieści z serii „The X-Files Origins” (młodzieżówek o nastoletnich latach Muldera i Scully), ale to co najlepsze jest właśnie w tych sześciu tomach.

Komentarze