GOOD
RUN?
W końcu, przez wydany ostatnio „Produkt #25”, postanowiłem wrócić do najlepszych - albo najbardziej pamiętnych - serii ze starego „P” i wybór padł na „Gudrun”. Jedna z tych produktowych serii, które nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Śledziu chciał poeksperymentować, spoko, sporo bawił się treścią, formą etc., czasem wychodziło mu to lepiej, tu wyszło gorzej. A wspominam o tym komiksie, bo potencjał był, bo zapowiadało się ciekawie, bo jako ciekawostka wart jest wspomnienia, ale… no zawód był i po latach się to nie zmieniło. Potencjał rzecz miała, pisarstwo i rysunki dawały radę, ale sam pomysł widać nie podszedł twórcom, którzy chcieli uderzyć w bardziej typowe europejskie klimaty głównego nurtu.
Głowna bohaterka jest jedyną ocalałą ze swoich
okolic. W dystopijnym świecie przyszłości, świecie po wielkiej zagładzie z ręki
terrorystów, w świecie okrutnym i nienadającym się do życia, chce walczyć o
swoje. A pewnego dnia w ręce wpada jej płytka na temat tajemniczego projektu
„Gudrun” i…
Ta sama ekipa, która stworzyła „Gangstę”, chcąc zrobić
coś w stylu europejskich kryminałów, w „Gudrun” spróbowała pójść w dystopijne
SF, czyli też takie typowe dla mainstreamu ze starego kontynentu rzeczy. No i o
ile w gangsterskiej serii to zagrało, tak tu niestety niczego nie rwie. Może
wina dość typowej historii, z typowo skrojonym światem, gdzie mamy władzę
tłamszącą ludzi, policyjne państwo opresyjne, jednostki walczące o wolność i
znajdowanie sobie „winnych” wśród losowych ludzi? A może patosu, którego tu
jest cała masa, łącznie z tymi rewolucyjnymi obrazkami, które wypadają
kiczowato w swej prostej symbolice? A może wszystkiego po trochu? Tak czy
inaczej, nie wzięło mnie, to znudziło, zmęczyło etc.
A przecież mogło być inaczej. Raz, że Śledziu pisać
umie i dialogi są tu na poziomie. Dwa, że Kurt może nie w szczycie formy, ale
nadal rysować potrafił i pokazał, że fajnie umie, a i nieźle wychodzi mu zabawa
rastrami. Po trzecie, ja lubię SF, lubię takie historie. A jednak nie pykło. Za
typowa fabuła, za mało produktowe to to (acz, jak widać po niektórych seriach,
można było być nie produktowym, a fajnym), za typowe, jak na tych twórców.
Trochę żal, że na „Gudrun” starczało miejsca i czasu, a na podobnie typowego,
acz lepszego „Parisha” już nie.
Oczywiście nie mówię, że jest tragedia. Bo nie ma. Jest
prosta, przeciętna robota. Warta wspomnienia, jako dowód na to, że nie wszystko
co produktowe i od P-Crew, to złoto było.
Komentarze
Prześlij komentarz