Planet Hulk: Omnibus – Greg Pak, Pagulayan, Aaron Lopresti, Michael Avon Oeming, Alex Nino, Marshall Rogers, Gary Frank

GREEN S(A)KA(A)R(SON)

 

To moje drugie podejście do tej opowieści. Kiedyś, lata temu, w czasach wydawania „WKKM” zachęcony ocenami przeczytałem pierwszy tom i mnie nie porwał. No niby dla Hulka to coś, niby dla serii i wydawcy to pewne odświeżenie, bo pójście w klasyczne science fantasy, ale żeby jakieś cudo? No komiks, jak komiks, w Ameryce dość nietypowy, ale tu, na europejskim gruncie, gdzie fantastyka w takim bardziej klasycznym ujęciu zawsze jest żywa, gdy mamy na rynku takie serie, jak „Armada” (a z nią „Planeta Hulka” zawsze mi się kojarzyła, nie poradzę, chociaż poziom „Armady” jest jednak wyższy) to żadne novum, a i cudo żadne. Ale wróciłem, bo jednak to jedna z tych rzeczy, które znać i mieć wypada, jak się jest komplecistą i chce się mieć to, co najważniejsze, a ta opowieść ważna jest, bo nadała Hulkowi rozpęd na dłuższy czas. I jak wypadła? Całkiem fajnie, dobrze się bawiłem, ale nadal wolę run Patera Davida czy wyśmienitą miniserię „Banner” chociażby, bo tam każdy z twórców stawiał na pogłębianie i analizowanie postaci, a Pak w akcję idzie i na niej w „Planecie” się skupia.

 

Hulk zawsze był problemem. Niemal niezniszczalny, potężny, jak bogowie, był sojusznikiem, Avengerem, ale i problemem. Potrafił wpaść w szał, nie kontrolować się, stanowić zagrożenie dla wszystkich i wszystkiego. W końcu więc herosi wykorzystali okazję i wystrzelili go na obcą planetę. Cel miał być niezaludniony, ale też i nie jałowy, tam Hulk miał żyć i nikomu nie robić krzywdy. Wszystko miało być dobrze. Taa…

Los chce, że Zielony ląduje jednak na planecie Sakaar, świecie rządzonym silną ręką przez imperium, które nie waha się zabijać mieszkańców i organizować tanią, krwawą rozrywkę w formie walk gladiatorów. Poskromiony Hulk zostaje jednym z wojowników areny, ale jego siła i to, że na jego krwi zaczynają wyrastać rośliny, sprawia, że przez cierpiący lud okrzyknięty zostaje Sakaarsonem, Zieloną Blizną, postacią z przepowiedni, która zjednoczyć ma uciskanych i obalić tyranię. Pytanie jednak czy to Hulk jest postacią z proroctw, a jeśli tak, to czy Sakaarsonem czy może… niszczycielem światów?

 

„Planeta Hulka” nie jest komiksem starym. W zeszytach ukazywała się od kwietnia 2006 do czerwca 2007 roku (w 2010 doczekała się nawet animowanej adaptacji tak swoją drogą). Szybko jednak stała się rzeczą kultową i uwielbianą. Za co? Nie za bardzo wiem. Fajna to rozrywka, nie przeczę, ale mamy wiele o niebo lepszych opowieści o Sałacie, a jednak wraz to ta historia jest wymieniana we wszystkich topkach komiksów o nim, często na pierwszym miejscu. Na pomysł tej opowieści wpadł Joe Quesada, Pak zaś przekuł go w dość długą sagę, podlewając to wszystko nawiązaniami do Czyngis-chana, „Sztuki wojny” i „Potęgi mitu”. Trochę zbędnie, bo na takich materiałach mogło wyrosnąć coś z ambicjami, a „Planeta” ich nie ma. To prosta i często niekonsekwentnie snuta opowieść o tym, jak Hulk zostaje gladiatorem na obcej planecie, ale zaczyna się bunt i walka z władzą. I tak, jak na początku bohaterowie walczą na arenie, tak potem idą i walczą z atakami wrogów, a w tle dzieje się jeszcze pewien zaczątek romansu, który mnie jakoś nie przekonał, choć ja człek romantyczny i lubię takie wątki.

 


Ale tak, czyta się to dobrze, szybko, lekko i przyjemnie. W pewnym momencie nieco monotonnie, bo w sumie wciąż mamy to samo, ale jednak nie źle. Pod tym względem to trochę taki „Maximum Carnage”, ale tam jakoś więcej wdzięczności i klimatu było. Można powiedzieć, że wiadomo, imperium nie obala się w pięć zeszytów, ale z drugiej strony idąc i walcząc tylko z tym, co na niego zrzuca owo imperium też się nie obali, choćby i przez sto numerów. Jako, że lubię taką powolną akcję, nie narzekam, ale można było tu coś mocniej, coś bardziej, coś więcej. a na pewno lepiej z zachowaniem Hulka. To, że Hulk żadnym zbawcą być nie chce to nawet pasuje, to, że bycie gladiatorem jest mu na rękę to też jeszcze łyknę, chociaż jeśli chce walczyć dla walki, to ma lepsze okazje, ale, że pasuje mu bycie niewolnikiem? Że gdzieś ma śmierć i cierpienie? On, heros jednak, który zraniony jest przez to, że został niesprawiedliwie potraktowany przez tych, których miał za bohaterów i przyjaciół? Że sam niesprawiedliwie traktuje tych, którzy mają go za przyjaciela? Sami sobie odpowiedzcie. Ludzie to hipokryci? Ba, to by było dobre wytłumaczenie, ale nie ma ku niemu podstaw. Te wątki nie są eksponowane, psychologia nie jest rozbudowana i nie prowadzi ku takiemu ukazaniu Hulka.

 


Czy Hulk nie jest Hulkiem Jest. Ale to nie bezmyślna bestia, a Sałata, który myśli, działa, czuje, ale i wali po ryjach. I dlatego, że jednak myśli i przemyśliwuje, te niekonsekwencje w jego zachowaniu irytowały. A nie jest jedyny. Zmiana frontu przez pewną postać też mnie nie przekonała, ale to kwestia gustu. Za to doceniam, że nie ma tu podziału na stricte dobrych i stricte złych. Każdy ma swoje plusy i minusy, każdy porusza się w pewnej szarej strefie, a czyny poszczególnych bohaterów są często wątpliwe moralnie, niezależnie od ich słuszności, a i iskrzy między nimi i często wzajemnie wchodzą w konflikty. Do tego sama akcja jest dynamiczna i dramatyczna, a niektóre postacie, jak np. Miek są całkiem fajnie skrojone. Całość zaś to na wskroś klasyczna opowieść o złym imperium twardą ręką rządzącym danym światem i wybrańcu, który wybrańcem wcale być nie chce, ale i tak wiedzie ludzi za sobą. Świat skonstruowany jest prosto, ale całkiem skutecznie. Typowy świat science-fantasy, gdzie niby technologia rozwinięta, a jednak zacofanie niczym ze starożytności. A strony zaludnia cała masa różnych osobliwych gatunków, jak to w takich opowieściach bywa. I sporo z tego wszystkiego przemucono potem do trzeciego kinowego „Thora”, ale to już musicie odkryć sami.

 

Graficznie? No okładki bardzo, bardzo fajne, ale środek to typowa amerykańska robota, jakich wiele. Niezły, ale nic, co by na kolana powaliło. Dynamiczna, czysta kreska, trochę widowiskowych scen, ale nic, co by mnie jakoś porwało. Rzetelna rzemieślnicza robota i tyle. Jeśli chodzi o wydanie, nie sugerujcie się napisem „Omnibus” na okładce, bo z prawdą mija się mocno. Zbiera czternaście numerów „Hulka” z „Planetą”, dopełnia je „Planet Hulk: Gladiators Guidebook”, gdzie mamy mapki, opis świata, fauny, flory, technologii czy kultury, ale nie ma tu  „Amazing Fantasy #15” czy „Giant-Size Hulk #1”, że o „What if…” i innych im podobnych dodatkach, ani całym tym wprowadzeniu do opowieści, jakie świetnie zagrało w „Fantastic Four” nie wspominając. Omnibus to żaden, ale i w sumie nie jest to historia aż tak dobra, bym chciał ją tak kompleksowo. Dobra jest, to wciąż jeden z lepszych, a na pewno oryginalniejszych „Hulków”, ale do komiksu, który by zwalał z nóg i zachwycał jednak mu daleko. Chcecie czegoś najlepszego z Sałatą? No to zostaje Wam tylko „Banner” Azzarello i Corbena (albo „Hulk: Szary” Loeba / Sale’a). Reszta to po prostu czysta, niewymagająca rozrywka, choć podana z rozmachem i eventowym zacięciem. No i eventem, „Wielką Wojną Hulka” się kończąca.

Komentarze