Co, jak co, ale literatura wojenna to nie moja
bajka. Nie moje klimaty. Antywojenna jeszcze tak, a i to pod warunkiem, że tych
wojennych realiów będzie, jak najmniej, a z fabuły, jak u Kurta Vonneguta
chociażby, wycisnąć da się coś więcej, jakąś taką satyrę na ogół, ponadczasowe
prawdy i literacką moc wznoszącą się ponad podziały wszelakie. A „Sąd wojenny”
to taka wojenna literatura pełną gębą, wsparta na filarach wspomnień przeżyć
autora. I tak jestem gdzieś w tym wszystkim rozdarty, bo i nieźle to wszystko
napisane, i jakoś tak nie moja bajka.
Druga wojna światowa trwa. Frontów jest wiele, na
jeden z nich, ten fiński, trafia Hassel. Ale nie jest to miejsce, gdzie trafić
by się chciało. Wojna to nie miejsce, gdzie w ogóle chciałoby się trafić, ale
tu jeszcze na niego i jego towarzyszy czeka arktyczna zima… Śmierć czeka.
Zaprawieni w zabijaniu, zobojętniali, ale jeszcze niewyzuci z emocji do cna żołnierze
muszą spróbować przetrwać to wszystko.
A to nie koniec. Bo jest jeszcze druga strona.
Druga ścieżka fabularna. Hitlerowski system karny, którego symbolem staje się z
więzienie Torgau, jest równie brutalny i morderczy, okrutny i nieludzki niż
sama wojna. Łatwo tu trafić. Ale czy można przeżyć?
Mroczny,
szokujący wgląd w okrucieństwo nazistowskiego reżimu – mówi nam informacja od wydawcy. A ja mówię, ani
to mocne, ani szokujące. Przynajmniej nie dla mnie. Bo czytałem wojenne
historie, które naprawdę mnie ruszyły, które przez łeb zdzieliły solidnie.
Wspominałem już Vonneguta, bo jego „Rzeźnia numer pięć” to jedna z nich, a
pozostałe? Na pewno „Dzień prawdy” Palahniuka, choć to historia nie o wojnie przecież
– ale Palahniuk miał też dość mocny tekst o podrzynaniu gardeł Żydówkom
gwałconym oralnie przez Niemca, właśnie w realiach drugiej wojny światowej. No
i na pewno zrobił na mnie wrażenie „Świat według Garpa”, niby historia daleka
od tematu, ale mająca kilka genialnych z wojna związanych przecież scen z ojcem
głównego bohatera i poczęciem narratora. Nie da się przy nich nie śmiać, i nie
żałować potem, że się śmiało, nie wstydzić tego swego śmiechu. Nie da. A
przecież były jeszcze komiksy takie, jak „Maus”, które też coś ruszały w umyśle,
w serce. Filmy, jak „Bękarty wojny” Tarantino, „Pociąg życia”, „Życie jest
piękne” czy „Jojo Rabbit” (choć „Chłopiec w pasiastej piżamie” jakoś mnie nie rys
żuł). No a „Sąd wojenny” nie ruszył mnie jakoś.
Dobrze napisany i to trzeba mu oddać, ale jednak mimo
tej pewnej brutalności, o której się mówi, mimo realizmu i mimo faktu, że autor
sam był na wojnie – i to po stronie niemieckiej – czytając to, czułem się
jakbym czytał jakieś bestsellery wojenno-przygodowe sprzed paru dekad, a nie
coś porażającego prawdziwością. Liczyłem, że mnie trzepnie, że poruszy, ale
nie. Dobrze się powieść czyta, przyjemnie – nie do końca, tematyka nie taka, by
było miło w trakcie lektury – ale też i bez jakiegoś dyskomfortu, który byłby
na miejscu. Książka wojenna, jak to książka wojenna. Z ciekawym klimatem, to
chyba najmocniejsza jej strona, akurat cały ten mróz, zima, krew, śnieg…
Ale to i tak książka dla fanów literatury wojennej.
Całego tego śmigania kul dookoła, żołnierzy walczących na froncie i zmagających
się z koszmarem konfliktu. Nie wychodzi poza ramy swojego gatunku, nie wskakuje
nagle na wyższą półkę ani nie szuka niczego, co uatrakcyjniłoby ją i otworzyło
na nowych odbiorców. Widać, że to proza specjalisty od wojennych bestsellerów
no i tego musimy się trzymać i o tym pamiętać, wybierając powieść.
Recenzja opublikowana także na portale Sztukater.

Komentarze
Prześlij komentarz