The Ghost in the Shell - Masamune Shirow

W SZTUCZNYM CIELE PRAWDZIWY (?) DUCH


Można mieć mieszane uczucia co do amerykańskich prób adaptowania na swój grunt japońskich dzieł (i to uzasadnione zresztą, wystarczy wspomnieć „The Ring” i to, jak twórcy z USA pozbawili obraz prawdziwie grozy i subtelności), jednak trzeba oddać im jedno: dzięki takim zabiegom wraca zainteresowanie świata materiałem źródłowym. Zauważmy choćby, że gdyby nie remake wspomnianego powyżej „Kręgu”, jego pierwowzór pewnie nigdy nie trafiłby do szerokiej, międzynarodowej dystrybucji. W przypadku „The Ghost in the Shell” nie można wprawdzie tego powiedzieć, w końcu zarówno manga, jak i jej animowana adaptacja od lat są dziełami kultowymi i dostępnymi na całym świecie, jednakże premiera filmu live action ze Scarlett Johansson w roli głównej ożywiła zainteresowanie tytułem. I dobrze, bo to naprawdę znakomite, poważne i ważne opowieści, które stanowią jeden z dowodów na to, jak dobre i ambitne historie mogą opowiadać komiksy.


Bohaterką „GitSa” jest pracująca w sekcji 9 Wydziału Bezpieczeństwa Major Motoko Kusanagi. Jej praca polega przede wszystkim na ściganiu hakerów i wszelkiej maści cyberprzestępców. W roku 2029, w którym dzieje się akcja, jest to zajęcie o wiele bardziej znaczące, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Ludzi zrezygnowali ze swoich ciał, stali się niemal cyborgami, w których biologiczne elementy ograniczają się właściwie do mózgu włożonego w metalowy pancerz, a Sztuczna Inteligencja jest tworem, z którym obcują na co dzień. I w takich właśnie okolicznościach w życiu Motoko pojawia się tajemniczy cyberterrorysta Władca Marionetek. Enigmatyczna postać, która wywraca życie pani major do góry nogami...


Kiedy lata temu przeczytałem „GitSa” po raz pierwszy, spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Liczyłem na fabułę zbliżoną do kultowego anime, a tymczasem manga okazała się być zbiorem dość luźnych epizodów z życia Sekcji 9 oraz samej Motoko. Łączą je ze sobą postacie i różne drobiazgi, a trakcie wydarzeń pojawia się wspomniany Władca Marionetek i zaczyna powoli zmieniać wszystko. Właściwie tylko 1/3 z dwunastu rozdziałów (wraz z epilogiem) tworzy treść, którą znamy z filmu. Co ciekawe znajdziecie tu także historię dziejącą się w samym środku komiksu, która stała się potem podstawą dla filmu „Ghost in the Shell II: Innocence”.


Co warto powiedzieć o fabule to to, iż jest naprawdę mocno skomplikowana, okraszona technicznym żargonem i mnóstwem polityczno-ekonomicznych odniesień, które utrudniają lekturę. Chaos dodatkowo wprowadzają liczne komentarze autora na marginesach, wyjaśniające szczegóły techniki, zachowań, nazw, własnych jego przemyśleń, streszczające akcję, której narysować się nie dało, a nawet polecające lektury! Jest to jednak chaos pozytywny, dodający realizmu całości i ukazujący rozmach projektu Masamune Shirow. Czasem jednak sprawia wrażenie, jakby autor chciał za wszelką cenę tak skomplikować akcję, by wydawała się głębsza i bardziej skłaniająca do myślenia, niż to jest w rzeczywistości. I nie chodzi o to, że zamiast podawać coś wprost, jedynie to sugeruje, bo element ten stanowi akurat duży plus „Ghosta…”. Prawdziwą głębię (także filozoficzną) manga zdobywa dopiero w drugiej połowie, ale warto jest czekać na ten moment – szczególnie, że po drodze autor zostawia drobiazgi do niego przygotowujące.


Poza tym „GitS” oferuje także wiele innych elementów. Mamy tu mnóstwo akcji, pościgi, strzelaniny, pojedynki, śledztwa w sprawie morderstw czy kradzieży tożsamości, autoparodię, humor, erotykę (a wręcz pornografię, polska edycja nie została ocenzurowana)… Brudny, cyberpunkowy świat przyszłości przekonuje i porusza wyobraźnię, a bohaterowie kupują sympatie czytelnika.


Do tego dochodzą oczywiście znakomite rysunki i kolor. Kreska jest lekka i brudna, ale w tym właśnie tkwi jej siła. Świat oddany w drobnych detalach, realistycznie ukazane postacie, wierność techniczna, militarna i architektoniczna. Do tego dochodzi dynamika, punkowa brutalność, a zarazem delikatność i zwiewność (szczególnie widoczna w scenach erotycznych). Kolory zachwycają natomiast dopracowaniem i faktem, że wykonane zostały farbami, przez co stają się prawdziwymi arcydziełami.


I pozostała jeszcze kwestia polskiego wydania. Jak napisano na okładce jest to wersja DELUX i nie skłamano. Większy format od zwyczajowego, kolorowe strony, dodatkowa obwoluta i znakomite tłumaczenie z zachowaniem oryginalnych onomatopei (przypisy zamieszczono obok). W skrócie, wspaniała rzecz, którą powinien poznać każdy miłośnik nie tylko mangi, ale i dobrego, ambitnego komiksu.


Kup na:


Komentarze