Jurassic World: Odrodzenie

JURASSIC WORLD: OBRZYDZENIE

 

Przez pewien czas wydawało mi się, że marka „Parku jurajskiego” jest martwa, ale potem powstał „Jurassic World” i… i na tym powinno się skończyć. Niestety twórcy postanowili obrzydzi nam uniwersum najbardziej, jak się da, a ja nadal oglądałem i nadal potrafiłem się nieźle bawić, mimo zawodu. Głównie dlatego, że mimo debilnych fabuł, były fajne powroty z przeszłości. Ta część ich nie ma, ale początkowo sprawia wrażenie, że może być nieco lepsza, niż „Dominion”. Niestety tylko początkowo – im bardziej rozkręca się ten film, tym bardziej idiotyczny się staje, a finał sprawia, że tylko z politowaniem kręci się głową. A gdzieś przez cały seans pobrzmiewa pytanie, gdzie do diabła poszło te 200 milionów dolarów, bo strona wizualna wygląda strasznie przeciętnie.

 

Dinozaury wróciły. Nie na długo. Kilka lat i zaczęła się ich ponowna zagłada, a te, które przetrwały, znalazły sobie swoisty przyczółek. No i tu, wiadomo, na scenie pojawiają się tacy, którzy chcą pozyskać materiał biologiczny z tych wymierających gadów i w tym celu rusza ekspedycja, która, jak się można domyślić, nie wie jeszcze, co na nią będzie czekać…

 

Słaby to był film, oj słaby. Mogło być gorzej, mogłem obejrzeć go z dubbingiem, ale jednak wybrałem wersję z napisami i tak pozbyłem się jednego gwoździa do trumny tej produkcji. Ale spokojnie, ta trumna i tak została już zbita z tylu gwoździ, że prawie drewna nie widać – no chyba, że to aktorskie, bo Scarlett gra tu tak, że mogłaby śmiało zagrać słupek na przystani albo drzewo w lesie, chociaż obawiam się, że zepsułaby i to minami, które nijak nie oddają emocji, jakie miały wyrażać. Ali też się nie popisał, w sumie jest, bo jest, nie gra, a jedynie przewija się przez ekran i mam wrażenie, że jest mu obojętne, co się dzieje – nie dziwię się, też mi było. A reszta obsady wypada tak, że szczerze nie pamiętam nawet kto w tym zagrał i co.

 

Fabuła? Znów kopia z kopii, z kopii. Bo już w drugiej części „Parku jurajskiego” mieliśmy podobną wyprawę, a jej klonem była wyprawa z drugiej części „Jurassic World”. Mutanty? Przekombinowane genetycznie gady sprzed wieków? Było, ale nigdy tak żenująco głupio. Miało być widowiskowo, ale jest o niebo słabiej niż z Indominusem, a już on był słabym pomysłem. A skoro przy widowiskowości jesteśmy… Niby jest akcja, jakieś dino biegają, ale bieda jest na ekranie. Efekty nie za specjalne, przez większość filmu zresztą nie ma za bardzo na co popatrzeć, klimat jakoś mi do tej serii nie pasuje, ale czekałem, co będzie, że może pójdą drogą Spielberga, czyli oszczędne serwowanie nam sedna, a potem wizualna uczta, ale gdzie tam, finałowa akcja nie wygląda wcale lepiej, a dużo ciemności sprawia wrażenie nie tyle chęci pójścia w survival horror (którego jest tu, jak na lekarstwo), ile maskowania niedociągnięć wizualnych.

 

Zawód? Niby tak, ale nie mogę tego tak określić, bo już po zapowiedziach i obsadzie, na długo przed zwiastunem, wiedziałem, co z tego wyjdzie, nie miałem tylko pojęcia, że tak pożałują fanom dino fan service’u, który uratowałby tę produkcję. Zostaje mieć tylko nadzieję, że nie będzie kolejnych części, bo „Odrodzenie” skutecznie obrzydza wszelkie perspektywy na przyszłość.

Komentarze