WAMPIRY
W AMERYCE
Stephen King, jeden z
najpłodniejszych autorów naszych czasów i niekwestionowany król literatury
grozy, kojarzony jest przede wszystkim z licznych kultowych powieści i
opowiadań, a także ich ekranizacji, które przeszły do historii kina. Wystarczy
wymieniać takie tytuły, jak „Carrie”, „Lśnienie”, „Misery”, „To”, „Zielona
mila” czy „Skazani na Shawshank”, które podbiły serca zarówno czytelników, jak
i widzów. Ale King nie ogranicza się tylko do tego. W swojej karierze pisywał
także literaturę faktu, recenzje, scenariusze, sztuki i co tylko właściwie można
pisać, grywa także w zespole, a gdzieś między tworzeniem kolejnych książek,
przygotował również dwa komiksy. Pierwszym z nich, częściowo opartym na jego
krótkich formach, były całkiem udane „Opowieści makabryczne”, drugim i zarazem
ostatnim (seria „Mroczna Wieża” jest sygnowana jego nazwiskiem, bo pełni on
przy niej rolę nadzorcy całości, scenariuszy do niej jednak nie pisał nigdy)
jest pierwszy tom „Amerykańskiego Wampira”, napisany wspólnie ze Scottem
Snyderem. I trzeba przyznać, że jest to naprawdę znakomita seria, z ambitnym
zamysłem i klimatem, wciągająca i dostarczająca dobrej rozrywki, na jaką liczy
czytelnik, choć nie pozbawiona drobnych minusów.
Jest lipiec roku 1925, czasy
początków kina, rodzących się gwiazdek, kryzysu i… wampirów. Młoda aktorka,
Pearl Jones próbuje zakosztować sławy, ale nie jest to najłatwiejsze, kiedy na
planie filmowym pracuje się głównie jako statystka. Ważne jednak, że pieniędzy
wystarcza by związać jakoś koniec z końcem i płacić czynsz za całkiem nienajgorszy
dom z niewielkim basenem. Basenem, przy którym ostatnio zaczął spędzać dużo
czasu pewien podejrzany, ale przystojny typ. Kiedy pojawia się szansa wejścia
na salony, w postaci zaproszenia na przyjęcie producenta B.D. Blocha, Pearl nie
waha się ani chwili. Niestety, to co czeka ją na miejscu, na zawsze odmieni jej
życie. A raczej nie-życie…
Jednocześnie toczą się losy
głównego bohatera tej historii, Skinnera Sweeta, pierwszego wampira zrodzonego
na amerykańskiej ziemi. Na dodatek wampira, który nie boi się światła. Nienasyconego
stwora poznajemy, kiedy za czasów Dzikiego Zachodu wieziony jest na stracenie.
Jak się można domyślić, kogoś takiego jak on, śmierć nie dosięgnie tak szybko,
a my za jego sprawą obserwować będziemy, jak wokół niego mija czas i zmienia
się sama Ameryka, niemalże od początków jej istnienia…
Na to jednak nie macie co liczyć w
pierwszym tomie. Gdyby jednak twórcy już teraz odsłonili wszystkie swoje karty,
czym mieliby nas bawić w przyszłości? Ale trzeba przyznać, że historia, która
zrodziła się w głowie Scotta Snydera, autora odpowiedzialnego choćby za udanego
„Batmana” z New 52 już w tym momencie przedstawia się znakomicie. Oczywiście
nie sięgnąłem po nią dla jego fabuł – jako miłośnik Stephena Kinga, który na
swoich półkach ma wszystko tego autora wydane w Polsce (i nie tylko), nie
mogłem sobie odpuścić także tej pozycji. Nieważne, że King tym razem ograniczył
się tylko do napisania pięciu historyjek składających się na opowieść o
przeszłości Skinnera Sweeta, a i to według schematu wyznaczonego przez Snydera.
Król nawet z czegoś takiego potrafi wycisnąć to, co najlepsze i nasycić całość
własnym charakterem. I to właśnie zrobił.
Czy mogło być jednak inaczej? King
uwielbia horrory, sam zresztą poniekąd odbrązowił wampiry swoim legendarnym
„Miasteczkiem Salem”, a potem kolejnymi tekstami, uwielbia też westerny (jego
opus magnum, „Mroczna Wieża”, to nic innego, jak western fantasy), a i sięganie
do przeszłości Ameryki nie jest mu obce. Dobrze więc się stało, że przyłączył
się do pisania „Amerykańskiego Wampira”, choć pierwotnie miał jedynie
wypromować nieco całość. Ale i bez niego jest to znakomity komiks. Snyder
chciał bowiem przywrócić wampirom ich pierwotny status, zmazać niesmak
„Zmierzchu” i krzywdę, jaką wyrządziły krwiopijcom podobne dzieła i na nowo
pokazać potomków Draculi jako rządne krwi, niebezpieczne monstra nocy. Tyle, że
tym razem, tak jak w Marvelowskim „Bladzie”, pojawia się wampir mogący kroczyć
za dnia – zagrożenie przestało więc ograniczać się tylko do mroku nocy.
Dodajcie do tego chęć ukazania przemian zachodzących w Ameryce i całkiem udany
klimat i co otrzymacie? Świetny komiks, szkoda tylko, że czasem kojarzący się z
„Kaznodzieją” i występującym tam wampirem Cassidym, ale cóż, nie jest to duży
zarzut. Szczególnie, że oba wydano pod tym samym szyldem Vertigo.
A jak wypada cała reszta? Także
znakomicie. Szata graficzna Rafaela Albuquerque to kawał niezłej roboty, czasem
brudnej i niechlujnej, czasem wyrazistej i szczegółowej, ale z cartoonowymi
naleciałościami. Na udany kolor także nie można narzekać. Wydanie? Dla Egmontu
standardowe, twarda oprawa, papier kredowy, porcja dodatków, a w nich galeria
prac różnych artystów (Jim Lee, Andy Kubert, Paul Pope etc.), fragmenty
scenariuszy Kinga i ilustracje do nich, do tego szkice i teksty odautorskie…
Dla mnie super. Może nie jest to wybitna rzecz, ale komiksy z serii
„Amerykański Wampir” i tak wyróżniają się na tle podobnych pozycji. Miłośnikom
Kinga polecać nie muszę, powinni to przeczytać koniecznie i tyle, ale cała
reszta (jeśli tylko lubi dobre, niesztampowe opowieści grozy) z pewnością także
będzie bawić się znakomicie.
Komentarze
Prześlij komentarz