NA
SKRAJU LODOWEGO OGRODU
Wreszcie nadszedł wielki finał
"Pana Lodowego Ogrodu", serii, do której podchodziłem z wielką
niepewnością, by przekonać po drugim tomie (paradoksalnie z perspektywy czasu
widzę, że był on słabszy od jedynki) i z ochotą wracać do niej przy okazji
kolejnych odsłon. Wielki także jeśli chodzi o rozmiary samego dzieła - w ramach
kolekcji Mistrzów Polskiej Fantastyki podzielono ten tom na dwie części.
Pytanie jednak - i to wcale nie bezzasadne - brzmi czy w parze z ilością idzie
także jakość?
Zanim jednak na nie odpowiem, kilka
słów o fabule. Jako że „Pan Lodowego Ogrodu” to od początku do końca jedna
długa opowieść, której właściwie nie ma większego sensu dzielić na tomy, nie
będę się zbytnio zagłębiał w treść. Główny bohater Vuko przybył na obcą planetę
Midgaard, żeby dowiedzieć się, co stało się z jego poprzednikami, którzy
wylądowali na jej powierzchni. Niektórzy z nich, w tym magicznym świecie,
ogłosili się bogami, teraz nadszedł czas ostatecznego rozliczenia…
Być może czytelnicy, którzy sięgają
po kolekcję Mistrzów Polskiej Fantastyki tego nie wiedzą, ale czwarty tom
"Pana Lodowego Ogrodu" wywołał swego czasu - a było to w roku 2012 - całkiem
sporo zamieszania wśród miłośników serii. Wszystko przez fakt, że autor i
wydawca (przynajmniej w oczach niektórych czytelników) nie spieszyli się z
publikację finału. Zajęło im to bowiem trzy lata, rok dłużej niż trwało to przy
okazji poprzednich tomów. Ale stworzenie i przygotowanie tak obszernej księgi musiało
zająć trochę czasu. Ja mogę powiedzieć tylko jedno - cieszę się, że czytając w
ramach kolekcji na żadną część nie musiałem zbyt długo czekać.
Bo "Pan Lodowego Ogrodu"
to naprawdę dobra seria, która spodoba się zarówno miłośnikom science fiction,
jak i fantasy. To zresztą jedna a najlepszych rodzimych opowieści tego typu,
ciekawie pomyślana i naprawdę dobrze napisana. Nie jest to co prawda drugi
"Władca Pierścieni", czy podobny mu klasyk, ale jeśli chodzi o szeroko
pojmowaną fantastykę współczesnych polskich autorów, obok dzieł Wegnera,
Ziemiańskiego czy Lewandowskiego, opus magnum Grzędowicza należy do najlepszych
dokonań autorów znad Wisły. Widać to zarówno po stylu, jak i samej fabule.
Jeśli chodzi o pisarstwo
Grzędowicza, mamy tu do czynienia z naprawdę dobrą robotą. Trochę
rzemieślniczą, trochę artystyczną, czasem lekką i prostą w odbiorze, czasem
atakującą kwiecistym stylem i rozbudowanymi opisami. Wszystko to jednak jest ze
sobą spójne, dobrze wzajemnie się uzupełniając i równoważąc. Bywa Grzędowicz
potoczny, bywa też wysmakowany, trochę
pogubił się w tych swoich ziemskich porównaniach, ale mniej dociekliwi
czytelnicy pewnie nie zwrócą na to uwagi. Ważne, że całość jest
satysfakcjonująca pod względem literackim. Ambitna? Nie, ale o niebo lepsza niż
większość podobnych dzieł.
Co się zaś tyczy fabuły, warto
spojrzeć na nią zarówno jako większą całość, jak i tylko ograniczając się do
tego właśnie tomu. Treść od początku jest konsekwentna i zmierza do jasno
ustalonego punktu. Podoba mi się autorski rozmach tej serii i wizje, jakie pisarz
przed nami roztacza. Mnie to przekonuje, co więcej ja to kupuję. I to nawet
wtedy, kiedy Grzędowicz porusza niezbyt interesujące mnie tematy. I tak też
jest w tym tomie. Ważniejsze jest jednak samo zakończenie, a co do niego każdy ma swoje oczekiwania i każdy odbierze
je na swój sposób. Jedni będą zachwyceni, inni się zawiodą, bo następuje trochę
za szybko. Autor zresztą w powieści, mimo jej rozmiarów, spieszy się też z
kilkoma innymi rzeczami. Nie skupił się bowiem tylko na dotychczasowych
wątkach, ale dodał też kilka nowych. Mnie osobiście ten finał odpowiada, nie
spodziewałem się niczego konkretnego, więc i nie zawiodłem.
Tak, jak i na całej tetralogii
zresztą. Jeśli zatem lubicie dobrą fantastykę, macie ochotę na coś, co wciągnie
Was na dłużej, a jednocześnie w niskiej cenie, sięgnijcie koniecznie po
"Pana Lodowego Ogrodu". Warto.
Komentarze
Prześlij komentarz