Anihilacja: Podbój, tom 2 - Dan Abnett, Andy Lanning, Javier Grillo-Marxuach, Wellington Alves, Sean Chen, Brian Denham, Scott Hanna, Kyle Hotz, Tom Raney
COŚ
DLA MIŁOŚNIKÓW „STRAŻNIKÓW GALAKTYKI” I „GWIEZDNYCH WOJEN”
„Anihilacja” okazała się wielkim
eventowym zaskoczeniem (oczywiście pozytywnym), a także wielkim kasowym
sukcesem. Nic więc dziwnego, że nie zamierzano poprzestać tylko na niej i w
końcu powstał jej swoisty ciąg dalszy pod postacią „Anihilacji: Podbój”. Co
prawda całość jest bardziej ideologiczną niż bezpośrednią kontynuacją, niemniej
zachowała w sobie wszystko to, co czytelnicy pokochali w jej poprzedniku. I
chociaż trzeba przyznać, że to już powtórka z rozrywki, „Podbój” to i tak kawał
dobrego komiksu traktującego o kosmicznych zmaganiach, który spodoba się
każdemu, kto dobrze bawił się na kinowym hicie „Avengers: Wojna bez granic”.
Cybernetyczna rasa Pahalanx
przejęła kontrolę nad imperium Kree, a rozrzuceni po przestrzeni kosmicznej
bohaterowie muszą zmierzyć się z wrogami – tak w skrócie przedstawia się fabuła
„Podboju”. Gdy wojna w przestrzeni trwa, Nova rusza na pomoc, ale od razu
trafia na przeciwników, z którymi musi się uporać. To jednak dopiero początek,
bo już wkrótce czeka na niego starcie z Gamorą oraz znajdującym się w jego
własnym ciele wirusem. Tymczasem krążownik Phalanx trafia na przemierzającego
kosmos tajemniczą istotę. Nie wiedzą jeszcze co to dla nich oznacza, pytanie
jednak czy to wydarzenie pozwoli przechylić falę zwycięstwa na stronę „naszych”
bohaterów? Wielkimi krokami zbliża się bowiem ostateczne starcie z wrogiem…
Co było najlepsze w „Anihilacji”?
Można by tu wymienić wiele rzeczy, zaczynając od nietypowego podejścia do
tematu (brak czołowych herosów Marvela, porzucenie klasycznego superhero na rzecz
spektakularnej kosmicznej wojny itd.), na znakomitym wykonaniu skończywszy, ale
mnie urzekła tu w szczególności jedna rzecz. A mianowicie miniseria traktująca
o rozbiciu się Draxa na Ziemi. Miniseria, która opowiadała nie tyle o
kosmicznych bandytach starających się – z sukcesem swoją drogą – uniknąć
spotkania z ziemskimi herosami, ale o dziewczynce z problemami, która odnajduje
bratnią duszę w kosmicznym zabijace. Historia ta, nastawiona nie na akcję, a
klimat i całkiem sprawną psychologię postaci, połączone z typową dla Marvela
opowieścią o nastolatkach, kupiła moje serce. I chociaż reszta „Anihilacji” też
była udana, nic już mnie w tej serii nie zachwyciło tak bardzo, jak te zeszyty.
W „Podboju” czegoś takiego nie
znajdziecie i tego najbardziej mi żal, ale takie są prawa rynku. Czytelnicy
oczekują akcji, walk, spektakularnych sekwencji i tym podobnych rzeczy, na
spokojne, stonowane opowieści nie ma zbyt dużo miejsca w głównym nurcie. Ale
twórcom udało się wycisnąć z tematu to, co najlepsze. Jest więc wielka bitwa,
jest akcja, szybkie tempo, sporo patosu i spora szczypta humoru. Nie tak dużo,
jak wtedy, gdy swoje zeszyty pisał ojciec Lobo, Keith Giffen, ale i tak daje
nam to sporo wytchnienia.
Całość więc nie nudzi, ma pewną
dozę tajemnicy i jest odpowiednio epicka. Dobrze przy tym zilustrowana, warta
jest polecenia nie tylko miłośnikom komiksów Marvela, ale właściwie każdemu,
kto lubi opowieści w stylu „Gwiezdnych Wojen”. A kto pokochał kinowe filmy o
Strażnikach Galaktyki, tym bardziej powinien poznać ten event, bo wiele
elementów z niego inspirowało twórców pierwszej części.
Komentarze
Prześlij komentarz