Nieskończony kryzys - Geoff Johns, Phil Jimenez, Jerry Ordway, George Pérez, Ivan Reis

KRYZYS SIĘ NIE KOŃCZY


Jeśli coś zdobywa popularność, prędzej czy później musi doczekać się sequela - to święta zasada w świecie popkultury. Nic więc dziwnego, że "Kryzys na nieskończonych Ziemiach", historia która odmieniła opowieści graficzne, stała się inspiracją dla niezliczonej rzeszy dzieł i znalazła się na liście 100 najlepszych albumów w historii zdaniem "Wizarda" dostała swój ciąg dalszy. Bardziej może dziwić fakt, że trzeba było na niego czekać równe 20 lat, ale z drugiej strony DC to nie Marvel i eventy jakie nam serwuje zawsze są czymś wyjątkowym. Co nie znaczy, że zawsze czymś dobrym. "Kryzys na nieskończonych Ziemiach", mimo swego znaczenia, był komiksem naiwnym i płytkim, "Nieskończony kryzys", fabularnie lepszy, też wydaje się nie do końca spełniony. Ale to dobry komiks, a przy tym ważny i wart polecenia każdemu miłośnikowi DC, ale wszystko po kolei.


Najpierw kilka słów o fabule. W świecie DC źle się dzieje. Granica pomiędzy ludźmi i herosami urasta do niespotykanych rozmiarów, kiedy Wonder Woman morduje złoczyńcę. Nagranie z tego zdarzenia trafia do mediów, wywołując falę krytyki, oskarżeń i problemów. Batman też nie ma lepiej, jego projekt OMACs wyrwał się spod kontroli i poluje na super-ludzi. Rozłam między tą dwójką a Supermanem pogłębia się, grożąc kolejnym kryzysem. Sytuację wykorzystują bohaterowie Ziemi 2, uwięzieni od czasu "Kryzysu na nieskończonych Ziemiach", chcąc przywrócić swój świat. Koszt tego będzie jednak wysoki, zbyt wysoki…


"Kryzys na nieskończonych Ziemiach", opublikowany po raz pierwszy w 1985 roku, powstał żeby oczyścić uniwersum DC ze zbędnych postaci i wątków, jakie namnożyły się przez 50 lat wydawania komiksów i je ujednolicić. Zainicjowało to wiele zmian, bohaterowie zyskali nowe początki swoich przygód, odświeżono serie z nimi, a jednocześnie sam komiks dostał nowego zastrzyku energii. Dzięki tej maxiserii narodziły się eventy (co prawda Marvel wyprzedził DC na tym polu, tworząc "Tajne wojny", jednak zrobił to tylko dlatego, że dowiedział się o planach konkurenta, a nie że sam wpadł na ten pomysł), a także zaczęła Współczesna Era Komiksu; twórcy zyskali wówczas szansę tworzenia poważnych, ważkich i dojrzałych opowieści dla starszych czytelników, czym zaczęli prawdziwą rewolucję w roku 1986 (to wtedy ukazały się takie dzieła, jak "Strażnicy", "Powrót Mrocznego Rycerza", "Superman: Człowiek ze stali" czy "Daredevil: Odrodzony").


Znaczenie "Kryzysu" (swoją drogą tytuł ten wywodzi się jeszcze z lat 60., kiedy to tym słowem określano wszelkie crossovery) było więc wielkie i wielkie pozostaje po dziś dzień. Na jego kontynuacji spoczywało więc nie lada zadanie godnego podjęcia tematu. Porwał się na to Geoff Johns, autor który potem jeszcze kilka razy odmienił oblicze DC, m.in. "Flashpointem", a ostatnio także "Uniwersum DC – Odrodzenie" i jego kontynuacją "Doomsday Clock", a pomagała mu spora grupa artystów, w tym George Pérez, rysownik "Kryzysu na nieskończonych Ziemiach". Tym razem scenarzysta miał co prawda do oczyszczenia tylko dwadzieścia lat snucia wątków i mnożenia postaci, ale i tak czekała go masa roboty, bo uniwersum skomplikowało się w tym czasie bardziej, niż przez pięć dekad, z którymi rozprawiał się jego poprzednik. Jakby tego było mało, chciał przywrócić kilka postaci, za którymi tęsknili fani i przenieść tu atmosferę USA po zamachach z 11 września. Nie pominął też wątku osobistego w postaci Stargirl, bohaterki inspirowanej jego siostrą, która zginęła w katastrofie lotu Trans World Airlines 800. W konsekwencji strony komiksu, tak jak to miało miejsce w przypadku "Nieskończonych Ziem", zapełniają wszyscy najważniejsi bohaterowie, z którymi łączy się mnóstwo różnych historii. Ten tłok sprawia, że w całość wkrada się pewien chaos, w rozwianiu którego nie pomagają liczne, pospiesznie poprowadzone wątki.


A jednak Johns daje radę. Udaje mu się ogarnąć to wszystko i wyciągnąć nawet ciekawą opowieść, trochę patetyczną, ale na szczęście nie w nadmiarze. Czy "Nieskończony kryzysy" jest równie rewolucyjny co jego poprzednik? I tak, i nie. Oczyszcza uniwersum, daje nam też popis epickich walk i mnóstwo smaczków zostawionych w całej opowieści dla stałych czytelników, ale jednocześnie bardziej wydaje się być eventem pomostowym prowadzącym do kończącego "Trylogię Kryzysu" "Final Crisis". Ważnym, intrygującym, zmieniającym wiele, ale nie aż tak wielkim i definitywnym, jak można by było tego od niego oczekiwać. Na szczęście całość czyta się naprawdę przyjemnie i szybko. Lektura "Nieskończonego kryzysu" przypomina oglądanie kinowego blockbustera z plejadą gwiazd i epickimi scenami. Tym bardziej, że całość została znakomicie zilustrowana, w sposób realistyczny, szczegółowy i klasyczny. Przypominający połączenie tego, co widzieliśmy w "Kryzysie na nieskończonych Ziemiach" ze współczesnymi komiksowymi dokonaniami, co stanowi swego rodzaju przekazanie pałeczki. Era po pierwszym "Kryzysie" dobiega końca, zmienia się świat komiksu i stara gwardia, z pomocą świeżej krwi, oddaje w ręce nowych twórców budowanie uniwersum z elementów, które im pozostały. Udany to hołd i bardzo symboliczny moment, będący motorem zmian trwających po dziś dzień.


Miłośnicy komiksów DC powinni więc koniecznie go poznać. Nawet jeśli cały potencjał nie został wykorzystany, Johns stworzył naprawdę dobry event. Coś, co warto przeczytać i postawić na półce obok jego poprzednika. Tym bardziej, że doskonała edycja sprawia, że oba prezentują się na niej naprawdę znakomicie.

Komentarze