ZAKOCHANI
BEZ PAMIĘCI
Po tomie poświęconym na
retrospekcje Hishiro, akcja „ReLIFE’a” wraca na właściwe tory. Główny wątek
rusza więc do przodu i chociaż tym razem całość o dziwo okazuje się mniej
porywająca, niż w ostatnich częściach, i tak dostarcza solidnej dawki
emocjonujących przeżyć, humoru i sentymentalno-romantycznych uniesień. A
wszystko to jak zwykle znakomicie zilustrowane i w pełnym kolorze (co w mangach
zdarza się naprawdę rzadko).
Dwudziestoośmioletni Kaizaki nie
radził sobie w życiu, dlatego zdecydował się wziąć udział w projekcie „ReLIFE”.
Został odmłodzony i wysłany raz jeszcze do liceum. Nie sądził jednak, że nie
jest jedynym uczniem, który przeszedł podobną, co on drogę. Hishiro też została
licealistką w wyniku programu, też nie radziła sobie w życiu, ale dzięki
znajomości z Kaizakim, nie tylko zaczęła otwierać się na ludzi, ale także
odkryła prawdę o nim. Chłopak nie ma jednak pojęcia o tym fakcie ani o przeszłości
dziewczyny. Wie jednak, że ta najwyraźniej czuje do niego coś więcej i boi się
tego. Nie chce marnować jej życia, chce by miała dobre wspomnienia z tego
czasu, a przecież po projekcie wspomnienia o jego członkach zostaną wymazane z
umysłów całej reszty. Tymczasem Hishiro, która przestała być wiodącą uczennicą,
by nieco się zrehabilitować, organizuje festiwal kultury. Opiekun programu
nakłania Kaizakiego by zaangażował się w to razem z nią. Chłopak się wzbrania,
ale najwyraźniej także opiekun kibicuje uczuciu, które zaczęło kwitnąć między
nimi. A już na pewno robi to opiekunka Hishiro, która nie tylko chce ich połączyć,
ale także znaleźć sposób by mimo zasad zapamiętali siebie także po zakończeniu
projektu…
Cieszy mnie, że z dość prostej
fantastyki, gdzie nie wszystkie motywy science fiction mnie przekonały,
opowiadającej o szkolnym życiu, „ReLIFE” przeszło drogę prowadzącą do całkiem
udanej opowieści o miłości. Miłości wyzwalającej tym większe emocje w
czytelnikach, że być może skazanej na zapomnienie. Przynajmniej tak można było
sądzić do tej pory – choć jak zwykle byłem pewien, że tak źle nie będzie – bo
teraz pojawiło się światełko w tunelu. Mam nadzieję, że Yayoi nie skorzysta z
tego wyjścia i zaserwuje nam np. finał w stylu „Zakochanego bez pamięci” czy
„Ruby Sparks”, ale to, jak zwykle, czas pokaże.
Póki co jednak możemy cieszyć się
miłosnymi zawirowaniami, ciekawymi wątkami obyczajowymi, całkiem nienajgorszą
psychologią i humorem, którego nie brakuje na stronach. Ale i tak w przypadku
tej mangi to szata graficzna zwraca największą uwagę czytelników. Nie jest to
bowiem typowy, czarnobiały komiks, a w pełni kolorowa historia, która na myśl
przywodzi mangi tworzone z kadrów mang. Komputerowy kolor wypada jednak całkiem
nieźle, całość wpada w oko, a przy okazji warto docenić wydanie. Bo
standardowej grubości tomik, mimo papieru kredowego i całej palety barw cenowo
jest niewiele wyższy, niż czarno-białe publikacje.
Kto lubi szkolne życie, a chciałby
przeczytać coś uchwyconego w poważniejszy sposób, ten „ReLIFE” powinien poznać.
Seria miewa swoje wzloty i upadki, jej poziom bywa różny, ale jako ogół warta
jest polecenia. Bo wciąga, bo emocjonuje i bo naprawdę potrafi dostarczyć
skłaniającej do zastanowienia się rozrywki.
Relife widziałam tylko anime. Film i manga jeszcze przede mną :D
OdpowiedzUsuń