KAJKO
I KOKOSZ NA NOWE CZASY
„Kajko i Kokosz” to seria, na
której wychowały się już pokolenia czytelników. Wydawana w latach 1972-1992,
zamknęła się na trzynastu długich i sześciu krótkich opowieściach zebranych w
siedemnastu tomach. Pewnie powstałoby ich więcej, jednak ze względu na stan
zdrowia Janusz Christa zrezygnował z tworzenia. Przez lata nie brakowało jednak
wznowień, a ostatnio Egmont postanowił zaprezentować nam nowe przygody
dzielnych wojów, pisane i rysowane przez pokolenie młodych komikisarzy. Po
dwóch tomach różnorodnych krótkich form, nadszedł wreszcie czas na
pełnoformatowy album. I choć do dzieł Christy trudno go porównywać, autorzy
stworzyli kawał sympatycznego komiksu familijnego, który warto poznać nie ważne
czy jesteście fanami pierwowzoru, czy też jakimś cudem nigdy się z nim nie
zetknęliście.
Kiedy kolejny plan złych zbójcerzy,
by pokonać wodza Mirmiła zostaje udaremniony przez Kajka i Kokosza zanim
jeszcze na dobre wejdzie w życie, wydaje się, że na razie na bohaterów czeka
trochę spokoju. Niestety a może na szczęście, do osady przybywa księżniczka
Salwa, krewna wodza, której nieustający śmiech staje się przyczyną wszelkich
kłopotów. Kiedy nadchodzi czas powrotu, do eskortowania do domu Salwy, wyznaczeni
zostają oczywiście nasi dwaj dzielni wojowie. Nie jest to jednak proste
wyzwanie, bo nie dość, że dziewczyna drażni każdego, a po piętach depcze im
wróg, to jeszcze Kajko i Kokosz coraz bardziej nie mogą się ze sobą dogadać. Co
wyniknie z tego wszystkiego? I jak poradzą sobie z zadaniem, od którego zależą
ich życia, kiedy młoda księżniczka ma wielki talent do pakowania się w kłopoty?
Przygodom Kajka i Kokosza nieraz
zarzucano graniczące z plagiatem podobieństwo do losów Asteriksa i Obeliksa.
Patrząc tylko na obie te serie, trudno jest nie zgodzić się z tym faktem:
bohaterowie są podobni, realia tu i tam historyczne, wrogowie też bliscy, a
nawet stylistyka i gatunkowe przynależności się zgadzają. „Asteriks” powstał
jednak w roku 1959, więc na dobre kilkanaście lat przed „Kajkiem i Kokoszem”,
trzeba jednak pamiętać, że w rzeczywistości seria Christy była niczym innym,
jak przeniesieniem jego wcześniejszych bohaterów – Kajtka i Koka – w
słowiańskie czasy. Ta zaś swoimi korzeniami sięgała aż 1958 roku, kiedy to
jeszcze ukazywała się pod tytułem „Niezwykłe przygody Kajtka-Majtka”, gdzie
bohater był tylko jeden. Co nie wyklucza mocnej inspiracji działem Goscinnego i
Uderzo, ale pokazuje jednocześnie, że Christa swój sukces zawdzięcza przede
wszystkim sobie.
Po tym wstępie dotyczącym historii
serii, przyjrzyjmy się nieco najnowszej jej odsłonie. Do pracy nad nią wziął
się duet Maciej Kur / Sławomir Kiełbus, który wcześniej nie tylko stworzył
krótkie historyjki z tymi bohaterami, ale przede wszystkim utrzymał je w stylu
najbardziej zbliżonym do oryginału. Krótko rzecz ujmując całość – przynajmniej
od strony fabuły – jest lekka, zabawna, sympatyczna, przyjemna i szybka w
odbiorze. Bohaterowie przypominają dawnych siebie, choć są nieco odświeżeni,
akcja jest szybka, a spora ilość tekstu przypomina komiksy z czasów PRL-u.
Jeśli chodzi o szatę graficzną,
Kiełbus ze swym charakterystycznym stylem stara się jak najlepiej oddać
pierwowzór, nie zatracając przy tym siebie. Wychodzi mu to sprawnie, całość
jest miła dla oka, kadry odpowiednio zagęszczone a kreska, choć cartoonowa,
bogata. Niezły kolor (wolałbym bardziej klasyczny, ale to już kwestia gustu) i
tradycyjnie świetne wydanie prezentują się naprawdę dobrze. Miłośnicy
oryginału, jak i wszyscy którzy chcieliby przeczytać niezły polski komiks
familijny nie zawiodą się.
Komentarze
Prześlij komentarz