IZWERYGUD
Lata 50. i 60. XX wieku to był znakomity
czas dla René Goscinnego. W życiu prywatnym był to okres zmian, bo autor wziął
wówczas ślub i urodziło mu się dziecko, ale jeszcze więcej działo się w życiu
artystycznym. To wtedy zaczął tworzyć przygody Lucky Luke’a, napisał „Umpa-pę”
czy „Asteriksa” i dał światu „Mikołajka”. I to właśnie z tego okresu pochodzi
także „Iznogud”, seria która po latach wraca na polski rynek. A ponieważ jest
to kawał świetnego komiksu, mam nadzieję, że na dłużej zagości w naszym kraju.
Jak zostać kalifem w miejsce kalifa?
To pytanie nieustannie zadaje sobie żądny władzy wezyr Iznogud, któremu nie
wystarcza rola głównego zausznika władcy Bagdadu, Haruna Arachida. Najchętniej
sam zająłby jego fotel, problem w tym, że przywódca, mimo iż łatwowierny i
spokojny, nie zamierza ustępować. Dlatego też Iznogud na każdym właściwie kroku
stara się znaleźć sposób by zrealizować swoje plany. By tego dokonać, nie
cofnie się przed niczym, problem w tym, że jego pomysły na zastąpienie kalifa
są równie złożone i szalone, co… nieudane. Czy wezyr w końcu spełni swoje
marzenie? I co wyniknie z kolejnych jego działań?
„Iznogud” na polskim rynku
zadebiutował ponad dwie dekady temu, w krótkich formach publikowanych na łamach
magazynu „Świat komiksu”. Po dwóch latach nadszedł czas by ukazał się a rynku
pierwszy z pełnoprawnych albumów, ale niestety po publikacji szóstego z nich,
seria została przerwana. I tak oto od 2002 roku fani „Iznoguda” i twórczości
Goscinnego musieli obejść się smakiem. Aż do teraz, bo oto na księgarskie półki
trafił pierwszy zbiorczy tom cyklu. Co w nim znajdziecie? Cztery otwierające
serię albumy. Trzy z nich (2-4) ukazały się już wcześniej, ale teraz wszystko
otrzymujemy po kolei i co ważne w końcu możemy przeczytać debiutancki tom.
To jednak najmniej istotna z
rzeczy, choć oczywiście samo wydanie robi duże wrażenie i prezentuje się
znakomicie. Ważniejsza staje się jakość wykonania, a ta stoi na naprawdę
rewelacyjnym poziomie. „Iznogud” to specyficzna, ale typowa dla Goscinnego
seria, pełnymi garściami czerpiąca z najróżniejszych źródeł. Kawał doskonałej
satyry, gdzie opowieści dla dzieci zyskują głębię, którą w pełni zrozumieją i
docenią dopiero dorośli. Pozostaje przy tym ciekawa, pełna akcji, przygód i
humoru dobranego tak, by można się nim było zachwycać nawet bez zagłębiania się
w jego drugą warstwę.
Czytając „Iznoguda” trudno nie
odnieść wrażenia, że to opowieść wyglądająca tak, jak wyglądałyby „Opowieści
tysiąca i jednej nocy”, gdyby były filmem z Louisem de Funèsem. De Funès to
zresztą idealny odtwórca roli Iznoguda, szkoda, że dawno nie ma go już wśród
nas. Jest za to ta świetna seria, w której Goscinny wspina się na wyżyny
swojego talentu, w tyle zostawiając takie dokonania, jak choćby „Lucky Luke”.
Świetnie przy tym zilustrowana przez Jeana Tabaryego, zachwyca na każdym kroku.
Dlatego polecam gorąco, bo „Iznogud” w rzeczywistości izwerywerygood.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz