NIE
TYLKO DUCH W PANCERZU
2035.03.06. Motoko (teraz już nie
Kusanagi, a Aramaki) jest szefową Działu Nadzoru. Zlecone jej właśnie zadanie
powstrzymania kryzysu politycznego dotyczy ataku terrorystycznego na fermę
świń, w których hoduje się ludzkie narządy do przeszczepów.
Tymczasem szef Sekcji 9, Aramaki,
prowadzi dochodzenie w sprawie pojawienia się najbardziej skomplikowanego tworu
kosmosu poznanego. Trop poszukiwań jego twórcy prowadzi do pewnego martwego dr
matematyki, a także do Motoko!
A nad wszystkim wisi tajemnica 3
świetlnych punktów, które dostrzega "w sobie" Motoko...
Po znakomitym, choć nieco przereklamowanym
mocne pierwszym „GitSie”, nie miałem zbyt wielkich oczekiwań od tego temu.
Obawy, że dostanę to samo tylko w wersji powtórkowej nie były bezzasadne. Ale
co z tego, skoro „Manmachine Interface” okazał się dziełem lepszym nawet od
poprzednika! Zachwyca głównie scenariusz, który jest tym razem jednolity i
dotyczy tak naprawdę jednego zagadnienia. Nie mamy więc masy różnych spraw, ani
pojedynczych epizodów. Nie oznacza to, że chaos został całkowicie
wyeliminowany, ale jest go zdecydowania mniej.
Ze stałych elementów pozostało tu
skomplikowanie akcji do granic (naprawdę co kilka stron trzeba wracać do wymiany
zdań sprzed chwili by zrozumieć o co chodzi), dialogi są równie skomplikowane
(a nawet i bardziej, bo żargon wzbogacił się przez ten czas i to o wiele nowych
słów), a fabuła filozoficzna i pełna tym razem nawiązań do Szintoizmu.
Odautorskich komentarzy poutykanych na stronach tez nie zabraknie. Ale
zakończenie to absolutna perełka i sprawia, że po „GitSa 2” chce się od razu sięgnąć
ponownie i przeanalizować raz jeszcze pod tym właśnie kontem.
Technika w czasach toczenia się
akcji poszła do przodu, ale i technika pracy autora również. Pierwsze co rzuca
się w oczy to to, że 2/3 mangi jest w kolorze. Tyle, że jest to kolor
komputerowy. A to, choć często jest on na wysokim poziomie, w mandze akurat
mnie drażni. Drażnią też nieudane efekty komputerowe i kładziony tą samą metodą
greyscale. Zatraca się gdzieś magia pierwszego „GitSa”, a rysunki momentami rozczarowują.
Zmian w szacie graficznej jest
jednak więcej: brak jest charakterystycznych dla Shirow nosów, a poza tym
całość, choć autor się powstrzymywał, przeładowana jest erotyką (głównie panchirą,
czyli widokiem bielizny, choć nie tylko). Polska edycja jest łagodniejsza, bo
oparta na wersji standard, gdzie ocenzurowana
nieco z pornografii, ale i nagość i tak aż bije po oczach.
W kwestii wydania to dostajemy
wszystkie ponad 300 stron na papierze kredowym, w pudełku i obwolucie, z
zachowaniem oryginalnych onomatopei (choć nie zawsze z tłumaczeniem), co cieszy
oczy nawet wybrednych czytelników. Wszystko to w połączeniu ze świetną treścią,
mimo mojego sarkania, daje komiks, który każdy powinien przeczytać. Kupujcie zatem
w ciemno, bo warto!
Komentarze
Prześlij komentarz