K
KONTRA GÓRY
Auf
den Ästen in den Gräben
Ist
es nun still und ohne Leben
Und
das Atmen fällt mir ach so schwer
Weh
mir, oh weh, Und die Vögel singen nicht mehr
- Rammstein
Góry to temat, który fascynuje ludzi od wieków. Od tajemnic ich niedostępnych szczytów zaczynając, na sprawdzeniu siebie, swojego hartu ducha, siły i wytrzymałości w ich zdobywaniu skończywszy. Ja osobiście fascynatem tematu nigdy nie byłem i nie zostanę. Obejrzałem kilka miej lub bardziej przemawiających do mnie filmów, dałem się uwieść teledyskowi Rammsteina, ale nic poza tym. Po niniejszą mangę sięgnąłem jednak z wielką ochotą z jednego konkretnego powodu: żaden z dzieł Taniguchiego jak dotąd mnie nie zawiodło i już dawno stwierdziłem, że po opowieści tego autora będę sięgał w ciemno. Sięgnąłem więc także i tym razem i nie żałuję.
Całość traktuje o tajemniczym K, wybitnym alpiniście, który góry zna i szanuje. Ale nie szanują ich ludzie, którzy próbują zdobyć je, udowadniając co takiego potrafią. Gdy próbujących wejść na niezdobytą północną ścianę K2 wspinaczy spotyka tragedia, a oni sami zostają skazani na pewną śmierć, tylko K może im pomóc. Ale czy w ogóle zechce się podjąć tej samobójczej misji? A na tym przecież nie koniec, bo śmiałków, podobnie jak zagrożeń, nie brakuje, a i znajdą się tacy, gotowi niemal na wszystko, byle przekonać K do pomocy…
Całość traktuje o tajemniczym K, wybitnym alpiniście, który góry zna i szanuje. Ale nie szanują ich ludzie, którzy próbują zdobyć je, udowadniając co takiego potrafią. Gdy próbujących wejść na niezdobytą północną ścianę K2 wspinaczy spotyka tragedia, a oni sami zostają skazani na pewną śmierć, tylko K może im pomóc. Ale czy w ogóle zechce się podjąć tej samobójczej misji? A na tym przecież nie koniec, bo śmiałków, podobnie jak zagrożeń, nie brakuje, a i znajdą się tacy, gotowi niemal na wszystko, byle przekonać K do pomocy…
Mangi Taniguchiego przypadły mi do
gustu od chwili, kiedy sięgnąłem po pierwszą z nich. Owszem, fabularnie nie
były ani zbyt złożone, ani też szczególnie wymagające (choć np. „Idący
człowiek” był swoistą perełką prostoty, opowiedzianą co prawda głównie
obrazami, ale za to z jaką pomysłowością), ale za to pod względem graficznym
robią wielkie wrażenie. I rysunki także robią wrażenie w tej opowieści.
Podparte zdjęciami, realistyczne i dopieszczone, pełne detali i doskonale
uchwyconego klimatu zimnych, niedostępnych, obcych terenów, gdzie śmierć można
ponieś właściwie na każdym kroku.
A skoro o śmierci mowa, trzeba tu
też wspomnieć o pewnej dozie brutalności, jaka znalazła się w tej opowieści.
Scena śmierci w wyniku upadku i rozbijania się o skały robi wrażenie, nawet
jeśli wydaje się przesadzona i zrobiona bardziej w stylu hollywoodzkich filmów,
niż realistycznej opowieści. I robi też wrażenie całość. Wiejący wiatr, sypiący
śnieg, wieczna zmarzlina i ludzie próbujący stawić czoła przeznaczeniu, własnym
ograniczeniom i siłom bezlitosnej natury.
Jak zwykle w przypadku komiksów,
które wyszły spod ręki Taniguchiego (nawet jeśli nie on był autorem scenariusza,
tak jak ma to miejsce w tym przypadku), ma konstrukcję nowelową. Każdy z rozdziałów
można więc czytać samodzielnie, ale jednocześnie tworzą one pewną większą
opowieść. Fanom autorów, jak i miłośnikom alpinizmu polecać nie muszę. Wszyscy jednak, którzy chcieliby poczytać doby komiks
o pasji, poświęceniu i niebezpiecznych przygodach, trafiający do czytelnika
także dzięki temu, że mocno bazuje na rzeczywistości, co oczywiście dodaje mu
realizmu, będą bawić się znakomicie.
Komentarze
Prześlij komentarz