ŻYCIE
SPOTYKA SZTUKĘ
Ten tom „Ultimate Spider-Mana”
różni się nieco od poprzednich i to widać już na pierwszy rzut oka po samej
okładce. Środek też w pewnym stopniu jest inny – tylko połowa albumu to kolejne
zeszyty serii (za to jakże rewelacyjne, satyryczne i… metafikcyjne!). Reszta to
ściśle z nimi powiązana miniseria, która miała przywołać jedno z ważniejszych
wydarzeń spiderowych serii, czyli powstanie Złowieszczej Szóstki. Bendis
przygotował ją jednak po swojemu, z zachowaniem autonomiczności, jakie powinny
mieć podobne krótkie opowieści. Czyli skrótowo rzecz ujmując, znów dał radę i
zaserwował miłośnikom Pająka, jak i nowym odbiorcom kawał rewelacyjnie
rozrywki, przy której prace próbujących dokonać podobnego odświeżania gatunku Jasona
Aarona czy Roberta Kirkmana wypadają naprawdę blado.
Z więzienia uciekają przestępcy
umieszczeni tam przez Spider-Mana: Norman Osborn, Kraven Łowca, Electro, Sandman
i Doc Ock. Rządni zemsty, gotowi, zabijać ale też i poinformować media o
przetrzymywaniu ich wbrew prawu i bez procesu, zaczynają wojnę z Furym i Spiderem…
Pytanie jednak czemu mowa tu o złowieszczej szóstce, skoro jest ich tylko
pięciu?
Wkrótce potem, gdy ciocia May
wyjeżdża do krewnych, Peter i Gwen zostają sami w domu. I mogło być pięknie,
mogło być spokojnie, szczególnie, że jak się wkrótce okaże, MJ zniesiony został
szlaban, a sytuacja z jej ojcem wyklarowała się… A wychodzi jak zawsze. Peter w
telewizji widzi, że w Nowym Jorku trwają zdjęcia do filmu o przygodach… Spider-Mana!
Sam Raimi za kamerą, Tobey Maguire w roli głównej, żona Otta Octaviusa
konsultantką… To się nie może dobrze skończyć. Peter jest wściekły, zjawia się
na planie jako Spider-Man, ale jak się wkrótce okaże, to właśnie on będzie
musiał ratować znienawidzoną produkcję przed atakiem oszalałego Doc Ocka…
To, co składa się na pierwszą
połowę tego tomu, to głównie walka i kilka trafnych spostrzeżeń
superbohaterskiej natury. Działania tych złych, jako dyplomatyczny szantaż
okazują się fabularnym strzałem w dziesiątkę. Gorzej jednak jest z zaniedbaną
sfera osobistą postaci, czyli najlepszymi motywami „Ultimate Spider-Mana”, które
Bendis zawsze tak doskonale oddawał. Całość bardziej przypomina kinowy
blockbuster, co wcale nie jest zarzutem, bo scenarzysta pokazał, że nawet tak
prosty i ograny schemat może być atrakcyjny, niemniej można było wycisnąć z
niego jeszcze więcej.
Ale owo więcej dostajemy w drugiej
części albumu. Tu już wszystko jest na swoim miejscu i takie, jak być powinno!
Dynamiczna akcja, dobrze ukazane pojedynki, nieco miłości, dużo żartów, sporo
przełomowych momentów (ktoś nowy odkrywa tożsamość Spidera) i mnóstwo świetnej
zabawy. Ta zaś płynie przede wszystkim z ukazania filmowych kulis i dyskusji
autentycznych ludzi pracujących przy filmowym „Spider-Manie”, który w 2002 roku
wszedł do kin. „Spider-Manie”, który był przecież inspirowany „Ultimate
Spider-Manem”. Życie i sztuka znów spotkały się i przeniknęły i to na jakże rewelacyjnym
gruncie.
Konkluzja jak zwykle w przypadku
tej serii będzie bardziej, niż oczywista. To po prostu rewelacyjny komiks,
dobrze narysowany, świetnie wydany i w wyśmienity sposób bawiący się elementami
pajęczej mitologii. Dobrze, że możemy cieszyć się nim po polsku.
Komentarze
Prześlij komentarz