Punisher Max, tom 7 - Garth Ennis, Darick Robertson, Goran Parlov, John Severin, Lewis LaRosa, Richard Corben
POCZĄTEK
I KONIEC PUNISHERA
Po pięciu zbiorczych tomach serii
„Punisher: Max” – serii Gartha Ennisa pokazującej alternatywne losy tytułowego
bohatera – Egmont, zamiast zaserwować nam pozostałe opowieści autora, wypuścił
na rynek tom 6 z historiami innych artystów. Na szczęście teraz dostajemy
niemal pięćset stronnicowy album zbierający miniserie i pojedyncze komiksy
Ennisa o Franku Castle. Na szczęście, bo to najlepszy z dotychczas wydanych w
Polsce „Punisherów: Max” o ile nie najlepszy, jaki kiedykolwiek z tym bohaterem
trafił na nasz rynek.
W jego skład wchodzi sześć
opowieści. W miniseriach „The Platoon” i „Born” przenosimy się do czasów, kiedy
Frank nie był jeszcze Punisherem, a walczącym w Wietnamie żołnierzem. W tej
pierwszej, obserwujemy przebieg jego pierwszej tury, w drugiej konflikt jest
już bliski zakończenia, jednak Castle, dowódca jednego z oddziałów nie może się
z tym pogodzić. Opętany żądzą walki nie zamierza tak szybko wrócić do domu...
W kolejnej historii wracamy do
postaci Barracudy tuż po jego pierwszym starciu z Punisherem. Przeciwnik wraca
zza grobu i zostaje najemnikiem. Wkrótce jednak przekonuje się, co znaczy praca
w roli ochroniarza syna jednego z mafijnych bossów.
Dalej czekają nas trzy krótkie
opowieści. W „The Tyger” Punisher poluje na gangsterów. Siedząc na dachu
budynku z karabinem w dłoni i czekając, zaczyna wspominać swoje dzieciństwo. W
„The Cell” Frank trafia do więzienia. Wreszcie w „The End” zaś trafiamy do
przyszłości, gdzie świat wisi na krawędzi zagłady atomowej. Frank został
złapany, kiedy się zestarzał, i osadzony w więzieniu. Strażnicy ostatnie
godziny życia spędzają na dobijaniu więźniów, kiedy jednak docierają do
izolatki dawnego Punishera, dochodzi do uderzenia, a spotkanie oko w oko z
Frankiem, nie skończy się dla nich najlepiej. Rok później Frank wychodzi na
powierzchnię zniszczonej ziemi z jednym celem, kontynuowaniem swej krucjaty za
wszelką cenę. Nawet kosztem przetrwania gatunku ludzkiego…
Co tu dużo mówić, jak każdy komiks
Ennisa, tak i ten to dzieło mocne, kontrowersyjne, brutalne i przeznaczone
stricte dla dorosłego czytelnika. Przede wszystkim jednak naprawdę warte
przeczytania i polecenia każdemu, kto wie, że komiks to sztuka w niczym nie
ustępująca kinu czy literaturze. Bo dzieła Gartha Ennisa, twórcy niezapomnianego
„Kaznodziei”, to, podobnie jak filmy Tarantino, pozycje które w lejącej się
krwi, wszędobylskim brudzie i odczłowieczeniu odnajdują głębię i prawdę, które
przekazują nam w sposób porażający i zapadający w pamięć. Szczególnie, gdy
autor porusza jeden ze swoich ukochanych tematów: wojnę.
Siódmy tom „Punishera: Max” to
dzieło, które miłośnikom pisarstwa niepokornego Irlandczyka dostarcza
wszystkiego tego, za co kochają jego prace. Jest więc brutalna przemoc, wojenna
rzeczywistość odarta z wszelkiego patriotyzmu i ideałów, a skoncentrowana na
nieludzkim okrucieństwie, bólu i strachu (bo taka jest wojna, a kto w to wątpi,
musi być strasznie naiwny albo za bardzo dał sobie wyprać mózg pięknymi
przemowami o służbie dla kraju etc.), jest seks, są aborcja, śmierć, religia
(oczywiście!), odpowiedzialność za własne czyny... Typowe ennisowe motywy można
by mnożyć i mnożyć, ale po co, skoro każdy zainteresowany albo już doskonale je
zna, albo dopiero pozna i przekona się na własnej skórze, co autor potrafi. A
jest o czym się przekonywać, bowiem Ennis to autor nietuzinkowy i mówiący
brudną prawdę bez ogródek. Mogę się z nim nie zgadzać, mogę czuć się odrzucony
czy zniesmaczony, ale cenię zawsze – i tak samo jest ze wszystkimi myślącymi
czytelnikami, którzy oczekują świetnej psychologii, zaskakujących opowieści i
nuty czegoś niezwykłego – jak choćby temat demonów nękających Franka
(skojarzenia z „Zabij albo zgiń” jak najbardziej słuszne, ale „Born” był przecież
pierwszy).
A szata graficzna? Cóż, jak pozostałe
tomy serii, tak i ten jest pod tym względem udany. Czasem realistyczny i
klimatyczny, czasem prostszy, to znów brudny i mroczny, robi wrażenie, wpada w
oko i dobrze oddaje to, co oddawać ma, choć zdarzają się także słabsze elementy.
Kolor też pasuje do niego idealnie, a samo wydanie jak zwykle nie zawodzi i
bardzo ładnie prezentuje się na półce. Wszystko to składa się na mroczny,
mocny, klimatyczny komiks. Komiks, który zachwyci zarówno miłośników Punishera,
jak i nawet tych, którzy nie tylko nie trawią tej postaci, ale i opowieści
graficznych w ogóle. I nawet chyba najbardziej nadużywany wiersz w dziejach
historii rysunkowych (przez co trąci już kiczem – czy nikt nie zna innej
poezji?), czyli „Tygrys” Blake'a, który pojawia się na stronach tomu, nie jest
w stanie osłabić mocy całości.
Dlatego polecam całość Waszej
uwadze i to jeszcze jak. Rozejrzyjcie się za tym tomiszczem, bo
to doskonałe uzupełnienie kolekcji o Punisherze, album idealny by zacząć swoją
przygodę z tą postacią i świetna rzecz dla każdego dojrzałego czytelnika
chcącego czegoś, co nim wstrząśnie i nie pozostawi obojętnym. Oby Egmont wydał
wkrótce inne opowieści o Franku Castle, jak „Welcome Back, Frank”, „Punisher
Kills the Marvel Universe” czy „Punisher Vol. 4”.
Komentarze
Prześlij komentarz