Smerfy i Wioska Dziewczyn #3: Kruk - Thierry Culliford, Parthoens, Alain Maury

SMERFKI


„Smerfy i wioska dziewczyn” to seria, którą trudno nazwać pełnoprawną opowieścią o Smerfach. Powstała jako dodatek do filmu kinowego (swoją drogą kolejnej filmowej porażki, jaką zaliczyły małe niebieskie stworki na dużym ekranie) i jako taką należy ją traktować. Nie jest to więc cykl, który poziomem dorównuje regularnym albumom, wciąż jednak to sympatyczna rozrywka dla dzieci, a opowieści rozciągnięte na pełną długość albumu wypadają naprawdę dobrze. I taką opowieścią jest też „Kruk” właśnie, który pokazuje, że jeszcze w „Wiosce dziewczyn” może wydarzyć się sporo ciekawych rzeczy.


Wszyscy doskonale wiedzą, jak to u Smerfów bywa. W wiosce życie toczy się spokojnie i leniwie, bez większych problemów, dopóki ktoś nie wpadnie na szalony pomysł albo po prostu Papa Smerf gdzieś się nie wybierze. Gdy zaczyna bowiem brakować przywództwa i głosu rozsądku, zaczynają się prawdziwe problemy.

I tak właśnie jest także tym razem. Nadciąga wielki zlot czarodziejów i Papa Smerf oraz Wierzba wybierają się na niego. W co pod ich nieobecność wpakują się ich podopieczni? Kiedy dziewczyny, wraz z przebywającą u nich Smerfetką spotykają kruka, nie wiedzą jeszcze czym się to skończy. Kruk nie jest bowiem zwykły – potrafi mówić, a co więcej daje rady, ale czy rzeczywiście warto go słuchać? A co ważniejsze, co zwierzę tutaj robi i co z tego wszystkiego wyniknie?


Na pewno wiele dobrej zabawy. Co prawda, jeśli chodzi o scenariusz „Wioska Dziewczyn”, tak, jak i kinowe filmy, zawsze była prostsza niż główne opowieści, pozbawiona takiej dozy satyry i głębi, a bardziej skupiona na typowych dla komiksu dziecięcego elementach, niemniej czyta się ją dobrze, z przyjemnością i pojawiającym się co i rusz na twarzy uśmiechem. Ten tom zresztą jest lepszy od poprzednich dwóch. Znów dostajemy jedną długą i całkiem udaną opowieść, która bardziej przypomina historie z głównej serii, niż początkowe epizody. Wciąż jeszcze nie jest to ten sam poziom, co np. „Smerfy” kontynuatorów spuścizny Peyo, a jednak wszystko zmierza w dobrym kierunku i kto wie, może wkrótce różnica między nimi zmaleje do niezauważalnego poziomu?


Jednakże największą różnicę między tym albumem, a klasyką, widać w rysunkach. O ile jeszcze kreska jest bardzo podobna do tej, jaką operował Peyo, to już kolor wygląda zupełnie inaczej. Są co prawda momenty, gdy ten zbliża się do pierwowzoru, jest jednak bardziej złożony, mniej stonowany i pełen typowych dla współczesnych komiksów fajerwerków. Dzieciom się to jednak spodoba, zresztą ma to swój urok, choć nie robi już tak dużego wrażenia, jak zachwycająca swoją prostotą klasyka.


Mimo drobnych minusów, wciąż warto „Smerfy i Wioska Dziewczyn” czytać. To inne, ale ciekawe spojrzenie na świat małych, niebieskich stworków, które spodoba się głównie najmłodszym fanom. Ale i w starszych obudzi niejeden sentyment. Polecam.


A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze