MOST
NA RZECE MISSISIPI
Xavier Fauche, chociaż nie jest
moim ulubionym scenarzystą „Lucky Luke’a” (z kontynuatorów spuścizny Morrisa i
Goscinnego zdecydowanie wolę Laurenta Gerrę z jego bogatymi odniesieniami do
kultury popularnej), ale i tak stworzył wiele świetnych albumów. I świetny jest
też „Most na Missisipi”, który tradycyjnie bawi, wciąga i czegoś uczy. I ma ten
klimat, za który kocha się przecież „Lucky Luke’a”.
Lucky Luke zna się na wielu
rzeczach: na łapaniu przestępców, bydła, na strzelaniu i to szybciej niż jego
własny cień, na ludzkiej naturze, na Daltonach, na bronieniu, chronieniu i
pomaganiu… ale nie zna się na budowaniu mostów. Cóż, bywa i nie byłoby w tym
nic złego, gdyby nie fakt, że teraz ma się zająć właśnie tym.
Missisipi to rzeka trudna i
szeroka. Jej wody stanowią spory problem na szlaku komunikacyjnym między
Wschodem i Zachodem Stanów Zjednoczonych, trzeba więc jakoś go rozwiązać– a
dokładniej zbudować nad nurtem pierwszy most. Lucky Luke ma w tym pomóc, ale
chociaż wydaje się tam nie pasować, wkrótce okazuje się, że będzie tam bardziej
przydatny, niż sadził. Istnieją bowiem ludzie, którzy chętnie przeszkodziliby w
budowie mostu… Ale kto i dlaczego chciałby to zrobić? I co z tego wyniknie?
Na nowe tomy „Lucky Luke’a” Egmont
kazał nam trochę czekać. Dotychczas wszystko przebiegało według jasnego
schematu – co dwa miesiące na rynku pojawiały się dwa kolejne tomy serii. Teraz
jednak przerwa od poprzedniego rzutu trwała dwa razy dłużej. Ale jak to mówią,
co się odwlecze… Sami doskonale to znacie, prawda? Liczy się, że kolejny „LL”
jest w naszych rękach, bo jak zawsze jest to dobry „LL”.
Czy jest to najśmieszniejsza
odsłona serii, jak informuje nas blurb, nie jestem pewien, ale na pewno jest to
najśmieszniejsza i najlepsza część z napisanych przez Fauche’a. Reszta jest
taka, jak zawsze. Wciągające i intrygujące mimo swej przewidywalności przygody,
nieśmiertelny, ponadczasowy humor, typowy dla europejskich opowieści tego typu
i świetne wykonanie. Bo serię nie tylko znakomicie się czyta, ale także i z
wielką przyjemnością ogląda. Kreska jest rozpoznawalna na pierwszy rzut oka,
czysta w swym wykonaniu, prosta, ale nastrojowa, doskonale pasująca do całości
i naprawdę przykuwająca uwagę.
Do tego wszystkiego niezmiennie
cieszy też znakomite wydanie i fakt, że na naszym rynku „Lucky Luke” ukazuje
się regularnie. Dzięki temu wracają stare opowieści, pojawiają się nowe. Jest
więc z czego się cieszyć i na co czekać.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz